1987
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed, Skaut
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
1987
INFERNAL MAJESTY - None Shall Defy [1987]
(Roadrunner)
Kiedy patrzę dziś na fotki gości z Infernal Majesty nie dostrzegam na ich twarzach ani grama inteligencji. Nic. Rysuje się na nich tylko czysty fanatyzm, zaawansowana socjopatia i klasyczna głupota. Paradoksalnie powoduje to, że mam prawdziwe ciary, gdy słucham ich muzyki. Jak się gościu drze, żeby go "Pan poprowadził do Piekła", to mam dziwne wrażenie, że chłopak nie szuka żadnych metafor, nie poetyzuje, nie fizoluje, a po prostu w skupieniu modli się do jebanej głowy kozy. Na tej płycie nie ma za grosz dystansu. Podejrzewam, że ci kolesie po prostu wpierdalali koty. Surowe. Na karierę większych szans nie mieli. Nie potrafili się zwyczajnie tak cynicznie uśmiechać, jak ich starsi koledzy z Kerrym Kingiem na czele. Byli nieprzystosowani. Zwiastowali to, co przyjść miało dopiero kilka lat później. Nagrali krążek, który, w swoim czasie, mógł uchodzić za doskonałą imitację najdzikszych galopad Slayer czy Dark Angel. Dziś jednak jawi się jako coś znacznie bardziej samoistnego. Moim zdaniem to jedna z tych dosłownie kilku płyt, gdzie niewinny thrash zamienia się w death i black metal. To jeden z tych krążków, gdzie narodziła się ekstrema. I z każdym miesiącem, który mija od premiery tej płyty, czuję to wyraźniej.
- Husar
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1585
- Rejestracja: 29-01-2007, 03:04
Re: 1987
Death - Scream Bloody Gore
Combat 1987
No i stało się ! Ktoś w końcu pchnął machinę wojenną zwaną metalem o dwa kroki w przód. Krok pierszy uczyniło Possessed dwa lata wcześniej, jednak cienka granica ekstremy, po której rozciąga się już tylko rozległa spustoszona kraina DEATH METALU w najczystszej postaci po raz pierwszy wyeksploatowana została właśnie przez dwóch nastolatków z Florydy - Schuldiner'a i Reifert'a. Z perspektywy czasu i rozwoju twórczości Chuck'a kto by pomyślał, że jego najbardziej prymitywny i surowy album stanie się jednocześnie tym najbardziej klasycznym i cenionym. Kamień milowy i nedościgniony archetyp nowokrystalizującego się pod koniec lat 80 nurtu muzyki, został postawiony właśnie w roku 1987 za sprawą dwóch amerykańskich dzieciaków! DRINK FROM THE GOBLET, THE GOBLET OF GORE !!!
A tak w ogole to licze na rozwój tego rocznika, bo to moj rocznik
Live is Thrash! Thrash of the Dead!
- Triceratops
- Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
- Posty: 16002
- Rejestracja: 25-05-2006, 20:33
- Lokalizacja: Impossible Debility
Re: 1987
Pieter Nooten/Michael Brook - Sleeps With The Fishes
4AD 1987
No coz, postanowilem zostac jedynym zwyciezca czerwcowych statystyk.Niestety nie bedzie tutaj nic o zalozeniach
formalnych, kontekstach kontrkulturowych i tym podobnych uczonych teoriach, bo zwyczajnie nie interesuja mnie te
bzdety. Obchodza mnie jedynie wydarzenia. A z pewnoscia mialy wplyw pewne wydarzenia i byc moze zbieg
okolicznosci , ze na biurko szefa 4AD Ivo Watts-Russella trafila kaseta, ktora postanowil on wydac. A ze czesto
przeciez mial nosa to tym razem wyszlo na to, ze jest to prawdopodobnie najwybitniejsza a na pewno jedna z
najlepszych pozycji katalogu 4AD. Nie zadne tam Bauhausy i tym podobne ale wlasnie ta plyta.
Spac z rybami to po naszemu gryzc kwiatki od spodu. Oglednie mowiac to angielskie stwierdzenie idealnie oddaje
natroj i klimat plyty. Nooten zabral spora czesc klimatu swojej rodzimej formacji Clan Of Xymox co zreszta
slychac a raczej czego nie slychac juz bylo w tworczosci holendrow po jego odejsciu. Na kolejnej po Medusie skadinad fajnej Twist Of Shadows, slychac juz zaledwie echa i resztki starego klimatu w zaledwie paru kompozycjach. Nooten tez wzial z tworczosci Clan Of Xymox pare kompozycji. Equal Ways z Clan Of Xymox oraz After The Call i Theme I z Medusy ( ze zmienionym tytulem na Clouds), ktore nie odstaja w zaden sposob od reszty a nawet w tych zmienionych nieco wersjach doskonale sie wpasowuja. Do wspolpracy wzial sobie znakomitego kanadyjskiego producenta i gitarzyste Michaela Brooka oraz czarodzieja klawiatury Briana Eno. Powstala plyta wypelniona leniwymi, niemal statycznymi dzwiekami syntezatora, gitary, skrzypiec i cichego polglosu Nootena. Kompozycje sie snuja czesto plynnie przechodzac z jednej w druga, przy czestym udziale ciszy, klimatycznie oscylujac w rejonach od ponurego ambientu do kameralnej minimalistyki. Na pierwszy rzut ucha brzmi to dosc monotonnie i tak to odebralem 23 lata temu dziwiac sie, ze na plycie nie ma w ogole perkusji, ktora paru utworom dodalaby falowego klimtu, ale tak nie jest. Tytul ustawia wszystko we wlasciwej pozycji, a sama pozycja sklania do sluchania w samotnosci i najlepiej ciemnosci. No coz, najlepiej udawac, ze sie jest martwym
Tak poza tym to korcilo mnie to ale w sumie odpuszcze i nie bede sie znecal nad tym nieszczesnym Ryggiem, bo juz 3 lata temu swoje powiedzialem. Kiedy wszyscy bili piane nad czyms co podobno bylo inspirowane Davidem Sylvianem, ktorego od biedy tam slychac doslowanie w paru sekundach i to przy dosc duzym nakladzie dobrej woli, to przeciez to juz bylo. Bardziej pasuje, ze 20 lat wczesniej taki wlasnie koles jak Nooten nagral cos znacznie lepszego i przy czym Shadows Of The Sun brzmi niemal jak niemrawa kalka albo kaleka. Do wyboru. Oczywiscie niczego nie ujmujac ambitnemu czlowiekowi Ryggowi.
Ja tymczasem zakladam swoj szal i oddalam sie powoli.......
woodpecker from space