1972

chronologiczna pralnia - czyli co dziobały wróbelki żeby wyrosnąć na orłów

Moderatorzy: Gore_Obsessed, ultravox, Heretyk, Nasum, Sybir, Skaut

ODPOWIEDZ
Baton
weteran forumowych bitew
Posty: 1653
Rejestracja: 03-02-2008, 14:51
Lokalizacja: Electric Ladyland

1972

11-06-2010, 10:57

Obrazek
Aphrodite's Child - 666: The Apocalypse of John 15/18
Vertigo

Najpierw mały rys historyczny dla zainteresowanych, a potem przechodzimy do właściwego tekstu.
Dawno dawno temu istniał sobie pewien pochodzący ze słonecznej Ggrecji zespolik o wdzięcznej nazwie "Dziecko Afrodyty", a jego rdzeń stanowili dwaj goście o egzotycznych nazwiskach, których nie potrafię wymówić nie łamiąc sobie języka - dośc, że są szerzej znani jako Vangelis i Demis Roussos (ta, ten od Goodbye My Love Goodbye) - pierwszy na klawiszach, drugi na wokalu i basie. Uzupełnili ich Loukas Sideras na perkusji i "Silver" Kolouris grający na gitarze. To tak aby zarysować tło.
Wydali dwie płyty, które można by zaliczyć w nurt bardzo szeroko pojętego rocka progresywnego/psychodelicznego, ale nie są to rzeczy specjalnie wybitne, wieje z nich generalnie nudą. Później postanowili zrobić coś ambitniejszego i tak powstała omawiana 666. Właściwie, to Vangelis chciał zrobć coś ambitniejszego - 666 to głównie jego dzieło. Reszta kapeli zamiast bardziej wymagającej, psychodeliczno-progresywnej formuły wlała iśc w stronę hicarskkiego popu i w związku z tym Apphrodite's Child się rozpadło. Trzeci i ostatni album będący adaptacją Apokalipsy św. Jana ukazał się, można rzec, pośmiertnie.

"666" to prawdopodobnie jeden z pierwszych albumów koncepcyjnych (jeśli nie pierwszy) opartych o tematy biblijno - dyjaboliczne, który dodatkowo osiągnął spory sukces na rynku, tyle mogę rzec o wartości historycznej, gdyż zasadniczo nie jestem specjalistą, moje osłuchanie jest, powiedzmy, pobieżne.
Mamy więc ponad 70 minut muzyki i 24 kawałki treściowo nawiązujące do Apokalipsy, a muzycznie oscylujące w rejonach progresywno - psychodelicznych. Płyta jest dziwna - to słowo dobrze oddaje jej charakter. Mamy tu zarówno rozbudowane kompozycje, jak i dziwaczne, absurdalne miniaturki. Materiał jest bardzo zróznicowany i, to dobry termin, "hiciartski", więc o nudzie nie ma w ogóle mowy - nośne numery (chociażby otwierający "Babylon") przeplatają się ze spokojniejszymi (np. Aegian Sea" czy "The Lamb"), miniaturkami które cięzko nazwac pełnymi utworami ("Seven Bowls", "Do it") oraz eksperymentalnymi dziwadłami ("Infinity" - kawałek złożony z udającej [?] poród/orgazm aktorki Irene Papas i Vangelisa na perkusji). Jest nawet prawie dwudziestominutowa "suita" na samym końcu, chociaz jest to kawałek dosyć, hm, specyficzny - trzeba posłuchać. No i wreszcie finałowy "Break", który z nieznanych mi powodów nigdy nie został hitem z rodzaju tych pojawiających się w programach typu "jaka to melodia?"
Niektóre numery są lepsze, inne gorsze - rozrzut jakoścowy jest spory i to też trzeba odnotować. Być może album byłby lepszy gdyby go okroić do 40 minut, zostawiając najlepsze numery. Być może - ja to trawię w całości bez popitki.
Tym, co wiąże całośc, jest specyficzny klimat, który ciężko mi oddać słowami - łatwiej będzie odwołac się do takich klasycznych filmów jak "Dziecko Rosemary", czy (w trochę mniejszym stopniu) "Omen". W sumie jest przebojowo, momentami wręcz wesoło, ale dyjaboł się tam gdzieś podskórnie kryje, czasem lepiej, czasem gorzej. Brakuje trochę jednolitości - z jednej strony Apokalipsa, a z drugiej jarmarczny kabaret ("The Ofis") wytrącający z rytmu. Choć, kto wie, może to zamierzony efekt.

Zaznaczam: to nie jest album genialny, można go kochac, ale fakt faktem, że momentami jest zbyt rozwlekły. Niemniej jednak w tych lepszych momentach kapcie spadają, a włosy stają dęba. Weźmy chociaż jeden z najlepszych numerów, doskonałe "Aegian Sea" z cudowną gitarą. Jak wchodzi wokal z tym monotonnym

I saw the souls
I saw the martyrs
I heared them crying
I heared them shouting

The sun was black
the moon was red
the stars were falling
the earth has trembling


to generalnie większość szatanistycznych płyt a'la "Lawless Darkness" może spadać na bambus i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej :lol:
Płyta na pewno nie genialna, na pewno nie jest to czołówka rocka lat 60tych i 70tych (a może jednak?), ale zdecydowanie warta poznania i szkoda, że obecnie mówi sie o niej chyba raczej niewiele. Ot i tyle co mam do powiedzenia w tym temacie, recenzent ze mnie taki sobie.
Do it
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies
Baton
weteran forumowych bitew
Posty: 1653
Rejestracja: 03-02-2008, 14:51
Lokalizacja: Electric Ladyland

Re: 1972

02-04-2011, 19:31

Czas na kolejny rodzynek z 1972 roku. Jestem pewien, że przynajmniej dwie osoby z tego forum ten album znaja, reszta nie wiem. Jak nie znaju to warto nadrobić brak.

GERMAN OAK
German Oak

Obrazek
Idziemy sobie lasem i nagle wpadamy na stary bunkier. Cholera, stary bunkier, trzeba zejśc do środka i zobaczyć co się w nim kryje. Bierzemy kija, latarkę i włazimy do środka. Cicho, ciemno, schody, mokro... doceira do dzwi. Otwieramy drzwi i zostajemy uderzeni kłębem słodkiego, aromatycznego dymu, ktry zasnuwapomieszczenie ta, że ni cholery nie widac co jest w środku. Chwila ciszy, we łbie zaczyna się ostro kręcić, słyszymy muzykę. No tak, najwyraźniej zrobiła tu sobie kanciapę jakaś dziwna kapel. Grają, palą papierosy bynajmniej nie zawierające tytoniu i patrzą się tępo w ściany. Jest tu nawet stare, przedwojenne na oko radio jak, z którego wśród delikatnych trzasków, dobiega przemowa pewnego pana na H. który swego czasu rządził Niemcami. Coś tu nie gra, to nie sen? A może ta zupa grzybowa zjedzona przed wyjściem to nie zawierała tylko pieczarek?
Bach, syrena przeciwlotnicza, radio milknie. Nalot bombowy, światło gaśnie, z daleka słychac wybuchy, jest ciemno, mokro i przez moment prawie tak jak być powinno w starym bunkrze. W powietrzu niesie się wyjąca spazmatycznie gitara, ktoś wali od czasu do czasu niekontrolowanie w bębny.
W ciemności ktoś odpala kolejnego skręta, znowu robi się duszno i nagle okazje się, że wcale nie jesteśmy w bunkrze, tylko gdzieś na przedmieściach Dusseldorfu i właśnie trwa alianckie bombardowanie. O kurwa, trzeba uciekać. Zaraz... przecież to my bombardujemy, o, to pilot siedzi w kabinie samolotu i popala kolejnego skręta z zielskiem. Wygląda na ledwo przytomnego, leci sobie wężykiem ponad miastem... pach! bombka tu, pach! bombka tam... ratatatatata... dojczland dojczland yber alle... jasna cholera, ale jestem głodny... czujecie ten chory klimat?

To taka drobna próba przelania na papier wrażeń jake mam przy słuchaniu tego albumu. Znam go już od jakiegoś czasu, przemieliłem go na wszystkie strony w najrózniejszych konfiguracjach umysł-teren i ciągle mi się cholernie dobrze słucha, przede wszystkim z uwagi na absolutnie genialną atmosferę - ciężką, mroczną i bardzo psychodeliczną. To muzyka tak nieludzko przejarana, że ciężko znaleźć coś bardziej nietrzeźwego i narkotycznego, mi się nie udało, a szukałem. Są rzeczy równie przećpane, ale bardziej - nie spotkałem. A nagrała to grupka nieznanych w swoim czasie (później zresztą też) niemieckich muzyków (pierwsze bicie albumu wyszło w jakimś malutkim nakładzie, obecnie nie do zdobycia), którzy w pewne wakacje zamknęli się w starym hitlerowskim bunkrze i nagrali album pełen gitarowych improwizacji, ocierających się momentami o coś, co atmosferą bardzo przypomina powstały parę lat później industrial. Krautrock najwyższej próby.

Próbki:
Swastika Rising
Third Rech
Down in the bunker
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies
streetcleaner
rasowy masterfulowicz
Posty: 2220
Rejestracja: 11-04-2006, 09:36

Re: 1972

22-01-2012, 11:30

streetcleaner pisze:
Maria Konopnicka pisze:Obrazek

Ja pierdolę! Ale to jest genialna płyta! Słuchając jej czuję się jak ziarenko piasku na plaży, słyszę szum morza i czekam aż mnie zabierze wraz z przypływem, bo nie mam ani rąk, ani nóg, żeby samodzielnie zdołać się w nim zanurzyć.
38: 55 czystego muzycznego geniuszu.
Zaczyna się niewinnie i wręcz pogodnie - (Trotzky by napisał pewnie, że wędrówki Pyzy), gdyby nie niepokojące bębny. Później mamy "Oriental Journej" - psychodeliczną jazdę, przejmujące wokalizy, zwolnienia, wyciszenia, loty, kąpiele w chmurach, patrzenie na świat spomiędzy obłoków i śmiałe nurkowanie w rzekach, nierówno rozcinających górzystą powłokę ziemi, porośniętą rzadką i wypaloną przez słońce roślinnością. Ileż smutku i nadziei daje ten widok.
"Hero's Death" - opuszczamy ziemię i przedzierając się przez kosmiczne pyły poszukujemy życia na obcych planetach. Dryfujemy leniwie, zatracając poczucie czasu i przestrzeni.
A na koniec dwie części "Encyclopedia Terra", będących zwieńczeniem i punktem kulminacyjnym tego wspaniałego albumu - cichego i rozkrzyczanego jednocześnie, delikatnego i potężnego, albumu na którym ciężkie riffy spotykają delikatne partie fletu, finezyjne, przemyślane i zwarte partie gitar rozjeżdżają się i rozpływają w psychodelicznym transie, muzyka milknie i pozostaje sam śpiew, ucięty nagle - zgaszony jak pochodnia, podczas nagłej burzy śnieżnej, gdzieś w oddali świergot ptaków i przejmujące dźwięki dochodzące gdzieś z głębi lasu, sekcja rytmiczna jest jak oddech nadchodzącego deszczu, zaklętego w gęstych ołowianych chmurach drżących gdy przesuwając się leniwie trącają wierzchołki najwyższych drzew.
Ciężkie, duże krople deszczu wybijają marszowy rytm w suchej ziemi, łączą się ze sobą i wężowatym ruchem niczym łzy po twarzy starego człowieka spływają ze skał i odnajdują drogę do pobliskiej rzeki. Słychać odgłos kroków oddziału piechoty, a chwilę później płacz syreny zawodzący gdzieś w oddali. Czarne cienie samolotów miękko prześlizgują się po konarach drzew i w tym samym momencie słychać świst lecących bomb i salwy karabinów maszynowych z głębi lasu. Później następuje cisza, w oddali słychać odgłos dzwonu z kościoła, skrytego gdzieś daleko za drzewami, otulonego w gęstej mgle opadającego, bitewnego pyłu. Wtedy nagle drzewa zaczynają się łamać, las kłania się niczym kostki domina - nadchodzi armia stu milionów ołowianych żołnierzyków, każdy z nich wysoki na trzy metry, kroczy równo i dumnie z długą bronią zakończoną bagnetem, pewnie wspartą na ramieniu. :)

Zna ktoś bliżej twórczość tych panów? Jak ich późniejsze płyty?
Dreamlab jest świetna, z późniejszych znam jedynie Quasar i tu już odloty były bardziej w kierunku Eloy czy Tangerine Dream, zupełnie inne rejony co niechybnie stawia ją za dwiema pierwszymi.
streetcleaner
rasowy masterfulowicz
Posty: 2220
Rejestracja: 11-04-2006, 09:36

Re: 1972

22-01-2012, 11:30

Swoją drogą ogromnie lubię szóstki Aphrodite's Child :)
Awatar użytkownika
Riven
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 16717
Rejestracja: 27-05-2004, 11:15
Lokalizacja: behind the crooked cross
Kontakt:

Re: 1972

22-01-2012, 11:31

Edit; Kurwa, niewazne, myslalem ze to po prostu przeniesiony post marii. jak widac jeszcze troche mam promili :D
tak czy inaczej cool ze sie tutaj znalazl
this is a land of wolves now
streetcleaner
rasowy masterfulowicz
Posty: 2220
Rejestracja: 11-04-2006, 09:36

Re: 1972

22-01-2012, 11:32

bo to jest przeniesiony post Marii :D
Awatar użytkownika
Riven
Biały Weteran Forume Tańczący na Kurhanach Wrogów
Posty: 16717
Rejestracja: 27-05-2004, 11:15
Lokalizacja: behind the crooked cross
Kontakt:

Re: 1972

22-01-2012, 11:33

no tak, ale przewidzialo mi sie ze pod jego nickiem, a nie quote :)
this is a land of wolves now
Bambi
rasowy masterfulowicz
Posty: 2163
Rejestracja: 15-06-2011, 13:00
Lokalizacja: Trzymiasto

Re: 1972

04-10-2012, 19:03

Tym razem Szkocja. No i po raz kolejny zespół jednej genialnej płyty.

Obrazek

Okładka może przyciągnąć co niektórych z tego forum - łeb kozła na tle płonącego krzyża. Dodatkowo, jak ktoś ma digipacka z Akarmy, może podziwiać krzyż, w który pudełko się otwiera.
A co do muzyki - mocno hammondowa. Praktycznie to organy napędzają cały album, od pierwszego, marszowego wręcz kawałka aż do ostatniego. Mnóstwo popisów, przestrzeni, szalonych organowych jazd - a wszystko to wychodzi spod ręki człowieka zwanego Doug Rome. Do tego dochodzi mocny wokal, hardrockowe gitary i standardowo pykające gary. Wszystko podlane sosem ala' Uriah Heep. Dla miłośników Hammondów - pozycja obowiązkowa!

tu cały album:

HAILSA!!!!!
Awatar użytkownika
twoja_stara_trotzky
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 9857
Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
Lokalizacja: 3city

Re: 1972

05-10-2012, 20:11

bardziej Atomic Rooster niż Uriah Heep.
w sumie dam ich do pralni se, a co tam.
Bambi
rasowy masterfulowicz
Posty: 2163
Rejestracja: 15-06-2011, 13:00
Lokalizacja: Trzymiasto

Re: 1972

06-10-2012, 00:27

No atomic rooster też, jakby nie patrzeć. ;)
HAILSA!!!!!
Awatar użytkownika
KreatoR
weteran forumowych bitew
Posty: 1121
Rejestracja: 22-03-2009, 17:05
Lokalizacja: rodowity wrocławianin

Re: 1972

18-10-2012, 02:16

Obrazek
TAK! To jest ta płyta!
A większość tych, którzy to czytają, mają mniej lat niż Anderson, Bruford, Wakeman, Howe wtenczas. Racja!
Rock progresywny na Masterfulu? PFU!
A jednak.
Spytajcie ojca, spytajcie matki. Tu nie ma dźwięków, które są niekurwapotrzebne. Od początku słychać, że nie mamy do czynienia z zespołem będącym w pogoni za resztą osiągnięć. To ONI robili wówczas za wyznacznik - kto zaprzeczy, ten nie zna się na rzeczy. A co tu mamy?
Na dzień dobry - FUZZ na basie, pierwsza barykada. Potem goniąca perkusja za rytmem. I TEN gościu co śpiewa jak panienka, kto się teraz zachwyca takimi rejestrami na wokalu, no ludzie? Na dodatek łamie rytm, bo chce być odkrywczy w swojej manierze. W końcu to jest rock prog-regresywny. Jesteście na tyle starzy żeby to zrozumieć? NIE? To kiepsko, bo po tytułowym, rozbuchanym do granic możliwości 20-minutowym kawałku, który ledwo zmieścił się na jednej stronie vinyla musimy odwrócić płytę na 2 stronę. A tam co nas czeka? Najsamwpierw "orkiestra" próbuje się dostroić do kolejnej odsłony. Fakt, tak się postarali na wejściu, że zabrakło pomysłu na 2-gą odsłonę. Więc co mamy? "Miszcz" gitary Stefan Howe stroi się bezczelnie na asymptotach! Jakżeto?! Normalnie wstyd. Odgrywają jakąś kolejną melodyjkę, którą potem upiększają misternie dobranymi ozdobnikami - zapewne starannie przygotowanymi w studio "kołami ratunkowymi" mającymi oddać ducha czasu, trzeba tylko dobrać odpowiednią tonację, a reszta sama popłynie. Racja, to się sprawdza.
A na koniec dostajemy znowu przesterowany bas - co nie powinno nikogo dziwić, bo Chris Squire był tak samo monotonny w swoim fachu jak "Bonzo" na garach w zespole na Led.
Swiecę w d... temu kto zaprzeczy.
Bambi
rasowy masterfulowicz
Posty: 2163
Rejestracja: 15-06-2011, 13:00
Lokalizacja: Trzymiasto

Re: 1972

18-10-2012, 23:10

Wiadomo co i jak, ale może niektórzy nie wyłapią, więc lepiej dać na górze nazwę zespołu i płyty. ;)
Płyta bardzo dobra, mimo, że nie przepadam za Takiem. ;)
HAILSA!!!!!
Cthulhu

Re: 1972

27-12-2012, 00:58

Baton pisze: (...) przede wszystkim z uwagi na absolutnie genialną atmosferę - ciężką, mroczną i bardzo psychodeliczną. To muzyka tak nieludzko przejarana, że ciężko znaleźć coś bardziej nietrzeźwego i narkotycznego
Twój opis mnie zachęcił, znalazłem, odsłuchałem i od tamtej pory leżę... 100% zgody z tym co napisałeś, zwłaszcza cytatem powyżej. Pierdolone mistrzostwo świata, nosz kurwości co za klimat..
ODPOWIEDZ