06-05-2014, 11:58
Kurde, nie wiedziałem co sobie zapuścić do roboty, więc przypomniałem sobie o tym Bonamasie no i leci, wpierw Dust Bowl a teraz koncertówka z Royal Albert Hall.
Jak nie trawię muzyków - gitarzystów, to to jest fajne. Facet nie epatuje chamsko techniką i przejawia trochę subtelności und wyczucia, co pisze się na plus. Nawet jak żłobi jakąś kosmosmiczną solówkę na siedemnaście palców i trzy ręce, to dalej jest to przyjemna, niezobowiązująca muzyka. Jest to wprawdzie wszystko bardzo wygładzone i miejscami pretensjonalnie efekciarskie (co dobrze widać w nagraniach koncertowych, showmeństwo i "epatowanie zajebistością" na pełnej kurwie), ale bardzo dobrze się słucha. I jest parę fajnych przebojów, z absolutnie wyjebanym The Ballad Of John Henry na czele. Dodatkowy plus za to, że Bonamassa, pomijając grę, ma też niezły wokal. Z tego co się zorientowałem słuchająć wymienionych albmów, plus badając to i owo na jutubie, mam wrażenie, że koncertowo jest znacznie ciekawszy niż w nagraniach studyjnych.
Minusem może być fakt, że wszystkie numery brzmią jak dla mnie dosyć podobnie do siebie, ale nie jest to wada, gdy muzyka ma płynąć w tle i po prostu robić przyjemny, pozytywny nastrój, a tak właśnie odbieram Bonamassę.
Jestem kupiony,
Btw z innej mańki - czy słuchanie Carlosa Satany to przejaw bycia człowiekiem z wąsem? :D Przyznam się, że bardzo to quasilatynoskie pitolenie lubię, jak leci do kotleta, a nazwisko to chyba jeszcze w temacie nie padło. "Abraxas" to bardzo fajna płyta.
Fairies wear boots and now you gotta believe me
Yeah I saw it, I saw it, I tell you no lies