![Obrazek](http://static.rateyourmusic.com/album_images/s8683.jpg)
Aphrodite's Child - 666: The Apocalypse of John 15/18
Vertigo
Najpierw mały rys historyczny dla zainteresowanych, a potem przechodzimy do właściwego tekstu.
Dawno dawno temu istniał sobie pewien pochodzący ze słonecznej Ggrecji zespolik o wdzięcznej nazwie "Dziecko Afrodyty", a jego rdzeń stanowili dwaj goście o egzotycznych nazwiskach, których nie potrafię wymówić nie łamiąc sobie języka - dośc, że są szerzej znani jako Vangelis i Demis Roussos (ta, ten od Goodbye My Love Goodbye) - pierwszy na klawiszach, drugi na wokalu i basie. Uzupełnili ich Loukas Sideras na perkusji i "Silver" Kolouris grający na gitarze. To tak aby zarysować tło.
Wydali dwie płyty, które można by zaliczyć w nurt bardzo szeroko pojętego rocka progresywnego/psychodelicznego, ale nie są to rzeczy specjalnie wybitne, wieje z nich generalnie nudą. Później postanowili zrobić coś ambitniejszego i tak powstała omawiana 666. Właściwie, to Vangelis chciał zrobć coś ambitniejszego - 666 to głównie jego dzieło. Reszta kapeli zamiast bardziej wymagającej, psychodeliczno-progresywnej formuły wlała iśc w stronę hicarskkiego popu i w związku z tym Apphrodite's Child się rozpadło. Trzeci i ostatni album będący adaptacją Apokalipsy św. Jana ukazał się, można rzec, pośmiertnie.
"666" to prawdopodobnie jeden z pierwszych albumów koncepcyjnych (jeśli nie pierwszy) opartych o tematy biblijno - dyjaboliczne, który dodatkowo osiągnął spory sukces na rynku, tyle mogę rzec o wartości historycznej, gdyż zasadniczo nie jestem specjalistą, moje osłuchanie jest, powiedzmy, pobieżne.
Mamy więc ponad 70 minut muzyki i 24 kawałki treściowo nawiązujące do Apokalipsy, a muzycznie oscylujące w rejonach progresywno - psychodelicznych. Płyta jest dziwna - to słowo dobrze oddaje jej charakter. Mamy tu zarówno rozbudowane kompozycje, jak i dziwaczne, absurdalne miniaturki. Materiał jest bardzo zróznicowany i, to dobry termin, "hiciartski", więc o nudzie nie ma w ogóle mowy - nośne numery (chociażby otwierający "Babylon") przeplatają się ze spokojniejszymi (np. Aegian Sea" czy "The Lamb"), miniaturkami które cięzko nazwac pełnymi utworami ("Seven Bowls", "Do it") oraz eksperymentalnymi dziwadłami ("Infinity" - kawałek złożony z udającej [?] poród/orgazm aktorki Irene Papas i Vangelisa na perkusji). Jest nawet prawie dwudziestominutowa "suita" na samym końcu, chociaz jest to kawałek dosyć, hm, specyficzny - trzeba posłuchać. No i wreszcie finałowy "Break", który z nieznanych mi powodów nigdy nie został hitem z rodzaju tych pojawiających się w programach typu "jaka to melodia?"
Niektóre numery są lepsze, inne gorsze - rozrzut jakoścowy jest spory i to też trzeba odnotować. Być może album byłby lepszy gdyby go okroić do 40 minut, zostawiając najlepsze numery. Być może - ja to trawię w całości bez popitki.
Tym, co wiąże całośc, jest specyficzny klimat, który ciężko mi oddać słowami - łatwiej będzie odwołac się do takich klasycznych filmów jak "Dziecko Rosemary", czy (w trochę mniejszym stopniu) "Omen". W sumie jest przebojowo, momentami wręcz wesoło, ale dyjaboł się tam gdzieś podskórnie kryje, czasem lepiej, czasem gorzej. Brakuje trochę jednolitości - z jednej strony Apokalipsa, a z drugiej jarmarczny kabaret ("The Ofis") wytrącający z rytmu. Choć, kto wie, może to zamierzony efekt.
Zaznaczam: to nie jest album genialny, można go kochac, ale fakt faktem, że momentami jest zbyt rozwlekły. Niemniej jednak w tych lepszych momentach kapcie spadają, a włosy stają dęba. Weźmy chociaż jeden z najlepszych numerów, doskonałe "Aegian Sea" z cudowną gitarą. Jak wchodzi wokal z tym monotonnym
I saw the souls
I saw the martyrs
I heared them crying
I heared them shouting
The sun was black
the moon was red
the stars were falling
the earth has trembling
to generalnie większość szatanistycznych płyt a'la "Lawless Darkness" może spadać na bambus i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Płyta na pewno nie genialna, na pewno nie jest to czołówka rocka lat 60tych i 70tych (a może jednak?), ale zdecydowanie warta poznania i szkoda, że obecnie mówi sie o niej chyba raczej niewiele. Ot i tyle co mam do powiedzenia w tym temacie, recenzent ze mnie taki sobie.
Do it