Relacje z koncertów



Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu mieleniu w bardzo surowej oprawie brzmieniowej (chyba nawet bez masteringu) co powinno przypaść do gustu wielbicielom nie tylko Nihilist, Carnage, czy wiadomo-którego-Crematory, ale też Nominon, Ka...





Morbid Sacrifice

Ceremonial Blood Worship
Drugi album włoskich podziemniaków, których jaskiniowy black/death metal zauroczy każdego, kto pluje na krzyż i tańczy przy wczesnych piosenkach Archgoat, Hellhammer, Nunslaughter, Grave Desecrator, peruwiańskiego Mortem, Sathanas, czy choćby naszego Throneum. Nowy materiał, podobnie jak dotychczasowe tego zespołu, pozbawiony jest partii solowych i brzmi prawie jak koncertówka z głębo...





God Disease

Apocalyptic Doom
Nazwa God Disease przewinęła mi się parę lat temu w kampaniach niemieckiej F.D.A. Records, która wydała debiut tych Finów, ale nigdy nie doszło do zbliżenia, że się tak wyrażę. Drugi album zespołu ukazuje się z kolei w barwach świeżutkiej, portugalskiej Gruesome Records. Tym razem trafił do mojego odtwarzacza i, korzystając ze sprzyjającej aury leniwie się w nim rozgościł n...





Melancholic Seasons

The Crypt of Time
Melodyjny death metal od wielu lat skręca coraz bardziej na margines zainteresowania fanów ekstremalnego grania i skutkuje to tym, że nawet tak niezłe zespoły jak niemieckie Melancholic Seasons funkcjonują jako kompletnie nieznane i bez większych szans na przebicie się przez skorupę powszechnej obojętności. Wierząc Metal Archives i załączonemu bio zespół istnieje od połowy lat 90-...





  • Brutal Assault 16, 11-13.08.2011

    2011-12-10
    Do napisania tej relacji tak naprawdę skłonił mnie fakt obejrzenia słynnego remake’u w postaci filmu ‘Tron’. Wtajemniczeni zapewne wiedząc o co chodzi, zgodzą się ze mną, iż polskie drogi są najbardziej rozrywkowymi w Europie (na pewno teraz tuż przed Euro 2012). Większość podróży na szesnastą edycję Brutal Assault Festival spędziliśmy jak w grze (Tron!?), przemieszczając się między słupkami odblaskowymi oraz przeskakując z pasa na pas podążając za żółtą linia (sic.). Po ponad dziesięciu godzinach udało nam się dotrzeć do ‘ziemi obiecanej’. Cóż, każda gra ma swoje zasady. Przywitało nas to co zwykle – tłumy ludzi wchłaniających różnego typu płyny, gotowych na dobrą zabawę (celowo pominę miejscowe władze gotowe wlepić nam mandat na przywitanie). Niestety ominęło nas ‘Warm up party’ – słyszałem, że było dosyć wesoło z możliwością podszkolenia języka tubylców – może za rok.


    W czwartek jak zwykle po ciężkim przebudzeniu udałem się na pole bitwy. Na pierwszy rzut nasi krajanie czyli Frontside. Nie będę wnikać, są momenty kiedy to ma kopa. Wyjątkiem są refreny w postaci pacholęcych śpiewów - każdy ma swój gust i tak to pozostawiam. Będąc dumnym z faktu doczłapania do terenu kaźni udałem się na rozpoznanie. W tym roku z braku obowiązku zaistnienia jako forma dwa w jednym (czyli zero fotografii, czysta przyjemność) cały proces ‘rozpoznania’ zajął mi grubo ponad trzy godziny. Projekty pokroju Hecate Enthroned, Skeletonwich (częściowo zaliczone) poszły w zapomnienie. Cóż to znaczy w majestacie Asphyx? Moim zdaniem nic, po zauroczeniu w postaci Hail of Bullets we Francji udałem się na obowiązkowy koncert nad koncertami. Asphyx, legenda nad legendami. Zero ściemniania, czysta prawdziwa muzyka. Z tego co pamiętam, cios prosto w paszcze w czeskim słońcu ‘Vermin’, ‘Scorbutics’, ‘M.S Bismarck’, kawał pieprzonej żelaznej historii. Kolejne plaskacze w postaci, ‘Death the brutal way’, ‘Wasteland of terror’ czy ‘Asphyx’, ;The rack’ i na koniec ‘Last one on earth’. Pozamiatane, nie było co zbierać i to na początek. Tuż po nich, nastawiłem się na dobrą zabawę i kawał historii – Kreator. Zespół sam w sobie spójny ale nie w tej formie co kiedyś, Nazwijcie mnie bluźnierca ale ‘Hordes of chaos’, ‘ Warcurse’ czy ‘Endless pain’ brzmiały z lekka blado. Set nie odbiegający niczym od tego co zaprezentowali na reszcie koncertów, ‘Pleasure to kill’, ‘Destroy what destroys you’, ‘Voices of the god’, nadzieja w postaci ‘Enemy of the god’ oraz ‘Phobia’. Ku mojej uciesze po Niemcach mogłem udać się na zasłużony spoczynek oczekując w jakże zacnym towarzystwie na kwintesencję rock’n’roll’a czyli Motorhead. Opłaciło się, zgodnie z zasadą Hellfestowsk’ą, bo trzeba zaliczyć. Udałem się w kierunku sceny lewej. Po raz kolejny, zero ściemniania tylko czysty rock’n’roll w postaci ‘Iron fist’, ‘Stay clean’, ‘Get back in line’, ‘Metroplis’, ‘Over the line’. Suma sumarum lata na scenie, niesamowite doświadczenie, zwierzak na perkusji (dosłownie) i fantastyczne kobiece ciała ruszające się w tym rytmie. Jeśli mumie żyją to tylko w postaci Lemmy’ego, ‘One night stand’, ‘Rock out’, ‘The thousand names of god’, ‘I know how to die’. Chwila przerwy, splunięcie i szef zamieszania pozbył się sztucznej szczęki jak sie nie mylę (?!), ‘The chase is better than the catch’ (praaawda), ‘In the name of power’, ‘Just cos you got the power’, ‘Ging to Brazil’. Pozamiatane, kwintesencja rock’n’rolla’a, przekonałem się! Tuż po nich, kolejna legenda (teraz chyba z mniejszymi obiekcjami) Morbid Angel. Na ten temat chyba nie ma co się rozpisywać. ‘Immortal rites’, ‘Fall from grace’, ‘Rapture’, ‘Maze of torment’ tyle z klasyki. Czas na zaprezentowanie tego co rozrywką jest zwane w postaci nowych ‘opusów’. ‘Existo vulgore’, ‘I am morbid’ nie podlega żadnym komentarzom, nieprawdaż? Set jak setem, powtórka w postaci ‘Angel of disease’, ‘Chapel of ghouls’, ‘Dawn of the angry’, ‘Where the slime live’. Klasyka, zero zaskoczenia, czy tak powinno być? Tuż po nich, odkrycie roku jak dla mnie. Tuż po występie we Francji, Septic Flesh. Panowie zrobili dokładnie to samo co wcześniej. Pełna harmonia i panowanie nad tym co grają, ‘The vampire from nazareth’, ‘Communion’, ‘A great mass of death’, ‘Unbeliever’ oraz ‘Pyramid god’. Z lekkim dreszczem i poczuciem lekkiej dysharmonii Exhumed. Z lekka okiem przymkniętym (bo późno) spojrzałem na to co dzieje się na scenie a tam czyste Exhumed, metal śmierci w najlepszej postaci. Fala wulgarnej myzyki w postaci ‘All guts no glory’, ‘As hammer to anvil’, ‘Necrotize’, ‘Necromaniac’, romantycznie nieprawdaż? Tyr, Tsjuder? Co za pytanie, są lepsze rozrywki... Udałem się tam gdzie pokierował mną instynkt.


    Piątek jak to bywa, ciśnienie zwiększone, oczopląs ogólny. Klnąc na fakt iż koncerty zaczynają się o kosmicznych godzinach jaka jest dziesiąta rano ruszyłem cztery litery w kierunku wodopoju oraz prysznicy. Pierwszym aktem ukazującym się mej pacholęcej twarzy był Svart Crown, podreptałem na ich występ pamiętając o rekomendacji od naszej francuskiej bogini. Miała rację, panowie dają radę i wiem że kwestią czasu jest to, że panowie stworzą coś naprawdę oryginalnego. Tuż po nich Scar Symmetry, dwóch wokalistów miotających się po scenie w nieznanym celu. Zbyt łatwe, zbyt przystępne – dziękuję. Hail of Bullets, jak sama nazwa wskazuje, magia, mistrzostwo i pieprzona prostota. I o to chodzi w istocie. ‘Operation Z’, ‘General winter’ (yeah!),’Full scale war’, ‘Advancing once more’, ‘Tokyo napalm holocaust’, ‘Kamikaze’ oraz ‘Ordered eastward’, nie wiem co wam napisać, brak słów. Dla mnie mistrzostwo potwierdzone wcześniej na innych festiwalach. Następni w kolejce, czyli nasze psubraty z Decapitated. Bardzo dobry, dynamiczny występ zagrany w pełnym słońcu. Na dobry początek, kultowy w pewnych kręgach ‘Day 69’, zero niezbędnych przerw i pełną parą ‘Pest’, ‘United’ oraz ‘Mother war’. Głowy nie pospadały, kufle pewnie zostały w dłoniach, mogło być lepiej? Na koniec atak w postaci ‘Carnival is forever’ i chyba już wręcz klasycznie na zakończenie ‘Spheres of madness’. Z lekkim niedosytem udałem się na chwilową przerwę w celu naładowania baterii (pęcherza). The Exploited, popatrzyłem na nich tylko przez chwilę, wspomniając ich czerwcowy występ oraz ‘jabolowe ofiary’. Katatonia - cóż, oczekiwania duże, przede wszystkim chęć usłyszenia czegoś z młodzieńczych lat. Set rozpoczęty dosyć markotnie jak to Katatonia: ‘Nephilim’, ‘Soil’s song’, ‘Liberation’ oraz ‘Day and then the shade’. Będąc dosyć cierpliwym poczekałem aż usłyszę coś starego, niestety ciąg dalszy w postaci ‘For my demons’, ‘The future of speech’, ‘Ghost of the sun’ – czas na piwo ot co. The Dillinger Escape Plan, zespół zaskoczenie. Potężna dawka energii, psychodelii i wyrzygiwania obłędu na ludzi w postaci ‘Farewell Mona Lisa’, ‘Room full of eyes’ czy ‘Milk lizard’, ‘Gold teeth on a bum’. Obłęd w postaci kilku panów miotających sie jak opętani po scenie. Zastanawiam się jak udało im się przeżyć ten występ bez większych zderzeń. Czysty amok od prawie kakofonii, psychodelicznych walców, ponownych zwolnień do quasi jazzowych zajawek. ‘Panasonic youth’, ‘Good neighbor’, ‘Chinese whispers’, ‘Sunshine werewolf ‘ po ‘43% burnt’ byłem już spalony prawie na 100%. Tuż po dziesiątej nastąpił czas na tych ważnych czyli Satyricon. Z góry podkreślam że byłem nastawiony na dobrze zsynchronizowany show czystą ‘rozrywkę’ zaserwowaną przez Satyra. ‘Walk the path of sorrow,’The wolfpack’, ‘Now diabolical’, wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku, ale zaraz, gdzie te emocje?? ‘Black crow on a tombstone’, po czym ‘K.I.N.G’. Ok, w tym momencie kupili mnie. ‘Hvite krists dod’, ‘The pentagram burns’ i ‘Fuel for hatret’ i padłem na kolana. Spece marketingowi Satyricon wiedzą jak dobierać set listę. Na dobicie ‘To the mountains’ i wręcz hymn odśpiewany przez radosną gawiedź w postaci ‘Mother north’. Czego więcej trzeba? Wiadomo – piwa. Mayhem, po raz drugi w sezonie ukazali się mym oczętom w pełnym rynsztunku, scenerią wręcz grobową jak to przystało na nich (z wyjątkiem Wacken oczywiście). Na ‘dobry’ początek ‘Pagan fears’, ‘Ancient skin’, a następnie ta część której za bardzo nie trawię podczas ich występów (wybaczcie): ‘My death’, ‘Cursed to eternity’, ‘A time to die’, ‘Illuminate eliminate’ po czym wrócili na ‘właściwą scieżkę w postaci ‘Freezing moon’, ‘Deathcrush’, ‘Carnage’. Attila jak zwykle przypudrowany, wszystko zgodnie z planem i efekciarsko, całe Mayhem. Na koniec cios w postaci ‘De mysteriis dom Sathanas’ oraz ‘Pure fucking armageddon’. Pozamiatane, czas ‘iść spać’.


    Sobota, dzień skazanych, ofiar i tych połamanych (kołem ?). Na dobry początek plan ruszenia ciała na Blood Red Throne, który to nota bene grał jako pierwsza kapela dnia (??!!!!). Nie wiem o co chodziło, ale mam pytanie do organizatora czy tour manager’a - kogo po.....liło?!!!? Powtarzając się z recenzji Hellfest’owskiej - czemu takie załogi czasami grają tak wcześnie? Nie zobaczyłem, to było niemożliwe. Dzień generalnie zaczał się wręcz wyśmienicie w postaci norweskiej rock’n’rollowej hordy w postaci Kvelertak. Potężna dawka zajebistej prawdziwej muzyki, wyrzucona w środku dnia w publikę. Zero ściemy zero pozy, piwne brzuszki i muzyka prosto z serca. Niesamowita fuzja rocka, metalu, black metalu i nie wiem jeszcze czego. Brawo panowie! Tuż po nich radosny powrót do normalności w postaci ‘ludzkiego obiadu’, wesołych czeskich kelnerek w miasteczku, dobrego piwa, knedlików oraz absyntu. Wszystko to sprawiło iż z wytrzeszczem, spocony pod presją udałem się na Haemorrhage. Obiecałem sobie, że ich zobaczę i udało się. Uwierzcie mi, było ciężko. To co usłyszałem na dobry początek przemówiło samo za siebie. ‘Nekromantic/Uncontrollable prolifelation of noplasm’, czysty romantyzm już na początku. ‘Posthumous predation’, ‘Feasting on purulence’, ‘Disgorging innards’, ‘Festerfeast’ oraz ‘Mortuary riots’. Czysta radość płynąca z muzyki oraz prezencji wokalisty i reszty psubratów. Cóż, dużo mogę powiedzieć, ale i tak każdy się ze mną zgodzi, że panowie i pani przyczynili się do tego że nasz dzień stał się piękniejszy. ‘Dissect, Exhume, Devour...’ i na koniec wręcz hymn odśpiewny tłumnie ‘I’m a pathologist’. Tuż po nich nieporozumienie festiwalu i preferencji Davida Vincent’a, Genitorturers. ‘Zespół’ ten zdzierżyłem przez dosłownie dwie minuty, starając się zrozumieć co oni tutaj robią i co David chce tym przekazać. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Vader chyba pominę, nic specjalnego – kolejna poprawnie odegrana sztuka (wybaczcie). Godzina 20ta, coś na co czekałem i wiedziałem ze po raz kolejny chyba już setny w moim przypadku nie zawiodą. Cryptopsy, bardzo spięci, zestresowani pokazali to czym jest prawdziwa brutalność, przełamywanie barier w brutalnej muzyce. ‘Slit your guts’, ‘Worship your demons’, ‘White worms’. Widziałem wiele opinii w internecie jakoby zespół ten chciał na siłę zabrzmieć jako najbrutalniejszy akt tego festiwalu. Ale cóż, chyba zgodzicie się, że im się udało?! ‘Benedictine convulsions’, ‘Emaciate’, ‘We bleed’. Czyste szaleństwo, nie ma nic więcej do dodania. ‘Cold hate, warm blood’, ‘Phobophile’. Ludzie odeszli od sceny nie wierząc własnym uszom. Anathema? Przepraszam, ale przyjechałem się bawić. Sepultura – wypowiedziałem się na temat zespołu ‘coverującego’ rok temu. Dziękuję. Jako ostatni do zaliczenia Kataklysm, zespół który nigdy nie nawala i nie nawalił tym razem. Dla wielu może zbyt łatwe w odbiorze, zbyt chwytliwe, dla mnie wręcz idealne na koncerty. Mauricio i spółka pokazali jak mocno przypieprzyć, na dobry początek ‘As I sligheter’, ‘Illuminati’, ‘Push the venom’. Same szlagiery, bardzo dobra konferansjerka wokalisty, starającego się obudzić potężnie zmęczoną publiczność (trzy dni, a dla niektórych cztery robią swoje). ‘Taking the world by storm’, ‘Manipulator of souls’ oraz ‘Crippled and broken’, czyste mistrzostwo i energia nic dodać nic ująć.

    Podsumowując, szesnastą edycję ‘brutalnej napaści’ uważam za bardzo udaną. O wiele lepsza publika niż w roku poprzednim, tak samo ‘smaczne’ piwo oraz stanowczo mniej syfu dzięki wprowadzeniu nowego systemu recyklingu zmuszającą gawiedź do konkretnego zastanowienia się czy warto rzucać kubkami w publikę i na sceny. Cóż mogę dodać, chyba już wszystko zostało powiedziane, zatem Veni Vidi Vici.


    tekst: Paweł Migal
    zdjęcia: Maciej Mutwil, www.soundterrorshots.blogspot.comDodał: Olo

Najnowsza recenzja

Deamoniac

Visions of the Nightside
Trzeci album włoskiej death metalowej ekipy złożonej z byłych muzyków nieco bardziej znanego wszystkim Horrid. Tutaj, zafascynowani starą Szwecją oddają się całkiem przyjemnemu, brutalnemu m...





Najnowszy wywiad

Epitome

...co do saksofonu to był to przypadek całkowity. Bo idąc coś zjeść do miasta napotkaliśmy kolesia który na ulicy grał na saksofonie. Zagadałem do niego żeby nagrał nam jakieś partie i zgodził się. Oczywiście nie miał pojęcia na co się porwał, do tego komunikacja nie była najlepsza, bo okazał się być obywatelem Ukrainy i język polski nie był dobry albo w ogóle go nie było...