Na wstępie zaznaczę, że nie jestem największym fanem hardcore'a, nie mam kolorowej czapki z daszkiem i znacznie bliżej mi już do grind core'a i lecącego na pełnej piździe crust punk'a. Rzecz ma się zgoła inaczej w tym wypadku. Kickback gra (grał?) miksturę wysokooktanowego, nasterydowanego hardcore'a z pełzającą po ziemi black metalową zgnilizną. Za drugi składnik odpowiadał Toxik Harmst, który przypałętał się tam z wysoce niedocenianego Arkhon Infaustus i Diapsiquir. Ten zespół jest wkurwiony, kasuje wszystko na swojej drodze, leje na wszystko i wszystkich a album "No Surrender" od początku do końca spuszcza taki wpierdol, że po przesłuchaniu tego czuję się, jakbym został stratowany przez stado dzikich zwierząt. Dorzućcie do tego wszystkiego przejawiającą się w tekstach i klipach identyfikację z markizem de Sade oraz gustowanie w tajskich kurewkach i twardych narkotykach.
Voila!
Moim skromnym zdaniem najlepsza ich płyta:
Przedstawienie zespołu:
I linki do dwóch klipów:
http://www.youtube.com/watch?v=CfADdv2EO9I
http://vimeo.com/81324015