
Siedzisz sam, zamroczony kompletnie alkoholem. Głowa oprze się zaraz o stół. Jest trzecia nad ranem i czujesz, że w twoich żyłach zaczyna brakować tlenu. Jawny rezultat alkoholizmu, który trawi cię od dawna. Pamiętasz o wszystkim, co w życiu się nei udało, i krzyczysz okazjonalnie, ale bez przekonania.
W tle słyszysz dziwnie lekkiego bluesa oraz niespieszną perkusję. Gdy podnosisz głowę, po drugiej stronie stolika widzisz zakapturzoną postać, która smutno kręci głową. Czujesz, że to moment, by zapalić papierosa. Dym wydaje się spowijać gitarę w tle. Wiesz, kto siedzi przed tobą, ale bardziej zajmuje cię to niewymuszone solo. Ale pięknie płynie!
Łączysz muzykę ze swoim, no, nazwijmy to śpiewem. Tak mógłby brzmieć Danzig, gdyby wypił tyle siarkofrutów i pryt, co ty (napawa cię to pewną dumą). Zdziwiony stwierdzasz, że to darcie świetnie pasuje do muzyki. Jest w tym coś z ballad Pantery.
O czym by tu śpiewać? I czy to ma jakieś znaczenie? Gość przed tobą nie ma nawet uszu. Śpiewasz więc o swoim życiu, które idzie linią prostą od dostawania wpierdolu do spuszczania go wszystkim innym.
Po co mu ta klepsydra na nadgarstku, jakby zamiast zegarka? Co za pojebany, hipsterski pomysł.
W tle słyszysz coś, co niewyraźnie przypomina "Call of the Ktulu". Cała muzyka kojarzy ci się z Samsara Blues Experiment (jesteś wszak zajebiście osłuchany), ale nie ma tu marihuany. Jest mętne wino, bimber, ukraińskie fajki (już od jednej można dostać raka) i szubienica. Patrzysz, jak przesypują się ostatnie drobiny w klepsydrze na pasku.
- Spierdalaj. I wsadź sobie w dupę ten czasomierz.
- Nie mam odbytu – replikuje postać. Nie byłaś przygotowany na taką niestandardową odpowiedź i nieco tracisz rezon – I sam spierdalaj. Minuta.
- Oddawaj Czakiego! - syczysz, mówiąc o piesku, który zdechł naście lat temu.
- Proszę bardzo – mówi postać, a na podłodze widzisz szkielet, który mógł należeć do twojego ukochanego psa.
- Złośliwy kutas – burczysz, sięgając po kieliszek.
Pijesz duszkiem – i padasz pod stół.
[youtube][/youtube]