
Miałem kiedyś dużo problemów ze snami, i od tego czasu temat mnie nieskończenie zafascynował. Nie, nie problemy z zasypianiem – ze snami.
Otóż pewnego razu na przykład zdarzyło się, że wylądowałem – według tego, co mówiły mi wszystkie zmysły – w tym, co nazywamy (z braku lepszych określeń i by skierować umysł ku właściwym torom) piekłem. Przypominało jaskinię i mimo żadnych źródeł, było w niej światło, bym widział. Były tam też postaci zbliżone do ludzkich, ale wiedziałem, że to nie ludzie, ale złe duchy, i że są mi nieprzyjazne. Przestraszyłem się i spróbowałem powrócić na jawę. Trafiłem jedynie na kolejny poziom snu. I kolejny. I kolejny. Gdy w końcu się wybudziłem, wybiegłem z domu.
Ten przydługi wstęp ma swój cel, bo w pewien sposób muzyka Order of the Ebon Hand tak właśnie działa. Podchodząc do tego bez emocji i na chłodno, jest to pewnie tylko grecki black metal, dość melodyjny, z odjazdami w stronę "Hammerheart" i w kilka innych, mniej ważnych kierunków. Jest tylko jeden problem – bez emocji nie potrafię.
Ktokolwiek tworzył Order of the Ebon Hand, ma specyficzny styl tworzenia melodii, które zdają się ciągnąć słuchacza w dół, do tunelu, w którym spada bez końca. Nakładające się na siebie wokale – których wachlarz sięga miejsc zupełnie skrajnych – powodują wrażenie, że mówi do nas ciągle wiele postaci. I mam takie dziwne poczucie, że to zbyt dobre, by było prawdziwe. Wrażenie, że te dźwięki nie zostały przemyślane i nagrane, a podyktowane. Albo wyśnione innej nocy – co wychodzi właściwie na to samo. Ufam im, że wierzą w to, co robią i robią to, w co wierzą. Są absolutnie autentyczni.
Ktoś niedawno pisał, że nikt nie podjął się czegoś na kształt blackmetalowej opery – to tu jest - w pewnym stopniu. Jak i wiele innych kształtów, wymiarów i kolorów, po które wystarczy sięgnąć i dać im szansę, by złapały za kark i porwały do tunelu, w którym mimo żadnych źródeł jest światło, byś widział.