
Poznałem ten album dość z przypadku. Wpisałem se w wujka gugla hasło FUNK METAL i szperając po nitce do kłębka trafiłem na to oto wydawnictwo. Jest to druga i ostatnia płyta tej kapeli z Milwaukee. Debiutu nie słyszalem, że tym materiałem jestem zachwycony.
Okładka dziwna, troche wymykająca sie metalowej konwencji. Logo okropne, przypominające jakiegoś ubogiego brata METAL CHURCHILA albo jakieś inny kultowy czwartoligowy NWOBHM.
No, ale do MERITUM czyli do MUZYKI. Funku ja tutaj za wiele nie słysze, ale jeśli ktoś nie brzydzi sie rockiem a nawet metalem alternatywnym ten powinien posłuchać "Burning Time". Generalnie mamy tu do czynienia z 13 dosć amerykańsko brzmiącymi PIOSENKAMI. Tak - PIOSENKAMI. No i tu zaczynają sie schody, bo mam problem jak tą muzykę opisać.
Mix Savatage (ze Stevensem) z Jane's Addiction? The God Machine z King's X? Extreme z Alice In Chains? Nie wiem, ale te pozornie chwytliwe piosenki porażają expresją, głównie za sprawą wokalisty ukrywającego się pod enigmatycznym pseudonimem BUDDO (tak samo pedalska ksywa jak BONO, ale równie dobry wokalista). Jest nieco epicko, emocje może są rysowane nieco grubą kreską, ale w spokojnych fragmentach mam wrażenie, że zespół po prostu gra z taką swobodą i luzem, jakieś próżno szukać wśród 99% zespołów. Tutaj pozostali muzycy dają popis swojego kunsztu - trochę jazgotliwych, pełnych pogłosu gitar i zawodzenia (grunge? post-thrash?), sekcja grająca niemal transowo (tutaj najbardziej czuć THE GOD MACHINE), solówki które raczej nie przypominające matematycznych obrachunków studyjnych... Tym bardziej to dziwne, bo płyta ma dosć mocno progresywny ( w pozytywnym sensie) sznyt - żadnych instrumentalnych masturbacji, ale dość niestandardowo brzmią te piosenki.
Nie wiem.... dziwna to plyta, ale wiem, że w 1991 było to cholernie odważne granie, totalnie niebanalne, które chyba nawet dziś ciężko jest zaszufladkować. Wydali
Dla leniwych pizdeczek nielubiących szperactwa:
https://www.youtube.com/watch?v=0unLKBQrEBM