Niezwykle urokliwy, ostro bujający, kunsztownie skomponowany, frapujący klimatyczną aurą, jednocześnie nie tracący na moment pazura black-thrash traktujący (głównie) o działalności słynnych zbrodniarzy, zwyrodnialców i seryjnych morderców. Dyskretnie i z wyczuciem podlany klawiszowym sosikiem.
Istnieją od 2011 roku. W pierwszej dekadzie działalności można by ich ulokować na scenie brazylijskiej, ponieważ tworzący grupę w tych latach, za czasów demo i debiutanckiego albumu, duet stamtąd właśnie się wywodził. Po tym czasie jednak będący liderem zespołu Fabiano Teles aka Leatherface postanowił swój zespół drastycznie zgermanizować. Druga płyta, nagrana została przez trio w 2/3 niemieckie, opatrzona niemieckojęzycznym tytułem "Teufelssprache" ("Język diabła") i wydana przez niemiecką wytwórnię Folter Records. Jako ciekawostkę można dodać, że bębnił tu znany przede wszystkim ze współpracy z Destruction i udziału na powrotnej płycie Morgoth Marc Reign. Uprzedzając nieco fakty, można dodać, że nie będzie to jedyny muzyk uznanej, klasycznej kapeli, który zasili szeregi bohaterów tematu. Jeśli już zaglądamy w portfolio jednego z muzyków należałoby wspomnieć, że wspomniany wcześniej F. Teles to filar posiadającego spory dorobek Sodomizer, od prawie 20 lat współtworzy z niejakim Gustavo Belo (m.in. bębny na zajebistych debiutach Apokalyptic Raids i Grave Desecrator!) całkiem sympatyczny Hellkommander, a także był basistą na jednej płytce Thy Rites.
Wracając od kwestii logistyczno-personalnych do muzyki trzeba wspomnieć, że grupa (która w ostatnich latach chyba na dobre stała się tercetem) ma na koncie trzy płyty i dwuutworowe demo (jako bonus trafiło ono na koniec pełnego debiutu). Na wszystkich tych materiałach panowie prezentują kopiący po piszczelach, ale również fajnie rozkołysany i wielowarstwowy miks thrash/black metalu. Osobiście przekonuje mnie to zdecydowanie bardziej niż choćby twórczość przywołanego już tutaj Sodomizer. Utwory są skomponowane z dużym wyczuciem, niekiedy wręcz kunsztem. Napięcie nie spada, atmosfera nie siada nawet na moment. Przy tym wszystkim nikt tu nie zapomina, że tłucze metal - ma to ciężar i kopa, a używane dość obficie podkłady klawiszowe niczego nie rozwadniają. Muszę też zaznaczyć, że w mojej opinii z płyty na płytę brzmi to coraz bardziej przekonująco. Do tego stopnia, że ostatni album, wydany jesienią ubiegłego roku "Satanik Overdose of Hell" uważam już za małe arcydzieło. Do składu, na drugą gitarę, wskoczył Marcio Monteiro Barros, który współtworzył "Funeral Serenade" Sextrash, płytę wyprodukował (dokładając jeszcze soczyste solo w jednym z kawałków) Andy LaRocque i efekt tej brazylisko-niemiecko-szwedzkiej współpracy w mojej opinii jest więcej niż udany. Goście stworzyli razem coś, co na chwilę obecną razem z Overkill i Static Abyss okupuje jedno z miejsc na pudle anno bastardi 2023. Zaznaczam, że nie słyszałem jeszcze Incantation, Autopsy i kupionego w Byczynie Hellcrash, myślę jednak że jakiś "ciężar gatunkowy" taką deklarację ceCHUJE. Warto jeszcze także wspomnieć, że za kozacką okładkę odpowiada nasz rodak, niejaki Andrzej Kuziola. Tematyka tekstów pozostała bez zmian - znajdziemy tu rozprawy na temat życia i twórczości tak zwichniętych indywiduów jak: Ilse Koch, Maniacy z Dniepropietrowska, Josef F., Jeffrey D., Wład Palownik. Same boże owieczki. W jednej wielkiej patologicznej rodzinie Satan Worship dołączają one do: Charlesa M., Zodiaka, Casanova Killera i paru innych przyjemniaczków nad których życiem i czynami Leatherface z kolegami rozwodzili się wcześniej.
Najnowszą płytę rozpoczyna hipnotyczny instrumental. Już nim pokazują jak umiejętnie potrafią łączyć dźwięki w bardzo zgrabne struktury. W pełni słychać to jednak w pierwszym właściwym numerze "The Grand Bewitchment" - siedem i pół minuty przyprawionego blackową siarką thrashowego młócenia, które trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy. W paru momentach udanie mieszają bębny, kiedy indziej podniosłą atmosferę w zwolnieniach potęguje parapet, w końcowej części mamy też naprawdę zeschizowany riff gitarowy, jeden z tych co to potrafią postawić włosy na karku. Wraz z kolejnymi numerami poziom bynajmniej nie spada. Sesyjny bębniarz (znów desant z Sodomizer) w ogóle jest tu bardzo mocnym elementem układanki. Gra ciekawe partie, wplata liczne smaczki, a ostro przyłoić również potrafi. Na szczególną uwagę zasługuje "Dahmer’s Freezer", gdzie bezbłędnie odnajdują się w stylistyce tak charakterystycznej dla wielkiego Macabre. Nie wierzę tu w żaden przypadek - liczne zaśpiewy i część zagrywek gitarowych to zdecydowanie celowy hołd. Czapki z głów! Swoją drogą - wypuścili mocnego t-shirta z motywem do tego numeru, którego bez zastanowienia nabyłem podczas warszawskiego koncertu. Nie mogę też nie wspomnieć o brawurowo odegranym coverze Seksśmiecia (to by była nazwa dla kapeli, a nie jakieś szadzie czy gołoledzie, k... jego mać!). "Alcoholic Mosh" wyszedł im wybitnie, podoba mi się chyba bardziej od oryginału, a huragan jaki się tu zrywa w przyspieszeniach mógłby przyprawić o rumieniec zazdrości Wagnera L. & co. Na koniec jeszcze parę słów o brzmieniu. Jestem to po prostu winien panu LaRocque. Doskonale zbalansowane, w pełni czytelne, soczyste, podkreślające to co podkreślenia wymaga. Doły są niskie, górki wysokie, basior dudni, bębny wgniatają czaszkę, a gitary tną i sypią sól na otwarte rany. Do tego nie uświadczymy tu grama plastiku. Idealna produkcja to taka, która absolutnie nie przeszkadza w odsłuchu i wyłapywaniu wszystkich muzycznych smakowitości, nie staje między odbiorcą a sączącą się z głośników muzyką, tylko wydatnie przyczynia się do skutecznego wniknięcia muzycznej materii w mózgownicę słuchacza. Tu taka właśnie sytuacja ma miejsce, wychodzi więc na to, że ktoś dobrze swoją robotę wykonał.
Płytę zamyka numer "Bad gateway" - kolejny instrumental, równie dobry co otwierający całość "Birth of the Morning Star". Bez kitu - kolesie mają do nich smykałkę. Z chęcią posłuchałbym całej płyty (a przynajmniej epki) nagranej przez nich w podobnych klimatach. Oba utwory potrafią człowieka zrelaksować, wprowadzić pożądany nastrój i należycie zamknąć album w odpowiednich ramach.
Wszystko dobiega końca po mniej więcej 42 minutach, zlatuje szybko i pozostawia chęć na więcej. Ja włączam ponownie.
Dobrze, że w tym oceanie muzycznej bylejakości pojawiają się jeszcze płyty takie jak ta. Pozwala to utrzymać mą drużynę na... Wróć! Pozwala to jeszcze wciąż wierzyć, że grzebanie w tej przelewającej się kadzi z szambem ma jakikolwiek sens. Wiem co mówię - przez ostatnie pół roku przeglądałem od A do Z ofertę jednego dużego distro. Sprawdziłem czterysta kilkadziesiąt pozycji. Ostatecznie swoją twórczością kupiły mnie DWIE kapele. Nie jest lekko. Z każdym rokiem wręcz ciężej. Jebać!
SATAN WORSHIP
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
Regulamin forum
Tematy związane tylko z jednym zespołem lub jedną płytą. Wszelkie zbiorcze typu "América Latina Metal" lub "Najlepsza polska płyta thrash" itp. proszę zakładać w dziale "Dyskusje o muzyce metalowej"
Tematy związane tylko z jednym zespołem lub jedną płytą. Wszelkie zbiorcze typu "América Latina Metal" lub "Najlepsza polska płyta thrash" itp. proszę zakładać w dziale "Dyskusje o muzyce metalowej"
- Gore_Obsessed
- zahartowany metalizator
- Posty: 5447
- Rejestracja: 10-06-2003, 06:33
SATAN WORSHIP
Only SŁUCHANIE płyt is real!
- dzik
- zahartowany metalizator
- Posty: 3697
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:52
- Lokalizacja: Połaniec
-
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1021
- Rejestracja: 02-01-2020, 23:31
Re: SATAN WORSHIP
Podobnie , dobry materiał . Do zobaczenia w Byczynie Gore.
- Gore_Obsessed
- zahartowany metalizator
- Posty: 5447
- Rejestracja: 10-06-2003, 06:33