
Uznani za prekursorów tzw. progmetalu, mieli swoje pięć minut w końcówce lat 80 i początku 90, gdy wychodziły takie kamienie milowe gatunku jak "Operation: mindcrime", "Empire" czy znakomity, acz niedoceniony "Promised Land". W połowie lat 90 ich popularność drastycznie zmalała, a po odejściu serca zespołu - gitarzysty Chrisa DeGarmo, każda kolejna płyta była już łabędzim śpiewem zespołu. Ostatnie lata to opera mydlana pod tytułem Wokalista Geoff Tate kontra reszta świata, i rozłam na dwa zespoły.
Co do Tate'a, wiadomo, metalowy słowik, ale charyzmy i ogromnej skali głosu odmówić mu nie można. Jednych irytuje, drugich zachwyca, dla mnie osobiście bez jego piania nie ma tego zespołu. Todd LaTorre, który go zastępuje, to zdolny, ale tylko, rzemieślnik.
Warto wspomnieć, że w październiku wychodzi nieautoryzowana biografia zespołu:

Niestety, nic nie wiadomo o polskiej wersji.