
Troche prawdziwego DOOM metalu prosto z krainy tulipanów. Tratujące zwłoki pozerów galopady i klasyczne kruszące zwolnienia. Świetne klarowne i gęste brzmienie ciągnie album sporo w górę. Riffy prima sort, w tym sporo rwanych, tłumionych, mniej oczywistych w gatunku. Paszczowy mocno angażuje się w swoją działkę, może kojarzyć się z bardziej epicką wersją pana z Doomowego Zespołu Leniwej Butelki. Śpiewa, wrzeszy i wybucha szatańskim śmiechem, gdy zajdzie potrzeba.
Panowie (i jedna pani) łykneli trochę napoi energetyzujących co zaowocowało ciągłym nakurwem - szybkim, bądź wolnym, więc miłośnicy przestrzeni, operowania ciszą i bzyczenia komarów przez 70 min. będą zawiedzeni. Miłośnicy napierdalania banią zdecydowanie mniej.
