
Dawno nic nie rekomendowałem, więc sobie temacik założe, bo widzę, że kilka osób na siłę próbuję wychwalać Orcustus ze stajni Southern Lord, a jak wiadomo tam gówna ponoć nie wciskają. Tymczasem, jak to Pelson (i nie tylko) zauważył: "nadaje się jako soundtrack do ula-bzyczy podobnie i jest podobnie jak bzyczenie monotonny", no ale bzyczeć też trzeba umieć. No i okazuje się, że znalazł się lepszy kandydat na to miejsce.
Svarttjern prochu co prawda nie wymyślił, ale według mnie bije z tego krążka niesamowita i niczym nie skrępowana agresja i może mniej tutaj transowej i sterylnej atmosfery jak w przypadku Orcustus, ale więcej charyzmatycznych wokaliz i dobrych, momentami thrashowych, riffów. Oczywiście, nie jest to ani trochę nowatorskie, ale w takim true norweskim black metalu nie o to przecież chodzi. Jednak jest w tym zespole coś, co sprawia, że po 30 minutach trwania "Misanthropic Path of Madness" mamy ochotę włączyć to ponownie. Jest szybko, jest brutalnie, jest chwytliwie. Tak jak Tyrant okazał się jednym z lepszych debiutów w 2007 roku, tak w tym roku pałeczkę przejął Svarttjern.