Ku swemu zaskoczeniu, do grona najlepszych płyt anno kakao 2010 muszę dołączyć WATAIN - Lawless Darkness. Początkowo trochę narzekałem, kręciłem nosem - ten krążek wydawał mi się przegadany, za bardzo rozwlekły. Paradoksalnie jednak wciąż chętnie do niego wracam i z pewnością Lawless Darkness muszę zaliczyć, jeśli nie do najlepszych albumów tego roku, to bez wątpienia do najczęściej przeze mnie słuchanych. A czy słuchałbym tak często, gdyby tak muzyka nie była dla mnie dobra?
Lawless Darkness słuchało mi się dobrze, w zasadzie już od pierwszej konfrontacji - miałem jednak wrażenie, że chłopaki odeszli od swoich korzeni i dziś kierują swoją muzykę raczej do tych, którym wydaje się, że słuchają black metalu niż tych, którzy rzeczywiście siedzą w tej muzyce. Sporo thrashu, heavy metalu - dość łatwo przyswajalny miks gatunkowy, adresowany prosto do fana Dimmu Borgir i Cradle Of Filth.... No może przesadzam, ale przy ostatnich krążkach Marduk, Funeral Mist, Orcustus czy Teitanblood propozycja WATAIN wydawała mi się zbyt mainstreamowa, zbyt okiełznana i przewidywalna (jak porównywać, to do najlepszych).
Przesłuchałem już ten album wielokrotnie - paradoksalnie, nie wiem czy nie więcej razy niż wcześniejsze krążki WATAIN, zobaczyłem ich na koncercie... Dziś włączyłem sobie ponownie i zdecydowanie bardziej czuję dramaturgię tej muzyki, prawdziwą pasję i gorący żar bijący prosto w twarz - pod tymi heavy metalowymi gitarami i thrashowymi rifami i melodyjnymi pasażami czai się prawdziwy diabeł

Lawless Darkness to coś więcej niż mi się pierwotnie wydawało.
PS. Dodam tylko, że jeszcze kilka miesięcy temu chętnie bym ten album skrócił, tak dziś nie pozbawiłbym go nawet jednej nuty. Wszystko jest na swoim miejscu - nic dodać, nic ująć...