[img]http://residents.com/bh/images/meet440_000.jpg[/img]
[size=150][color=red][b]THE RESIDENTS - [i]Meet The Residents [/i][1973][/b][/color][/size]
Witamy w świecie, gdzie słowo "oczywistość" nie istnieje. The Residents, ponoć, powstali pod konieclat 60 w Kalifornii, ponoć, pierwsze intsrumenty wzięli jednak w łapy dopiero w okolicach 1971... ponoć... Grają już ponad 30 lat, a do dziś nie wiadomo nic na temat żadnego z członkow zespołu, nie wiadomo nawet, czy dziś na scenie pojawiają się ci sami muzycy, którzy pojawiali się na niej w latach 70... Legenda głosi, że nazwę wymyśliła im, niechcący oczywiście, wytwórnia Warner Bros. To właśnie do niej trafiły w 1971 tajemnicze nagrania. Żadnej nazwy, żadnych tytułów, sama muzyka i adres. Wytwórnia odrzuciła je, ze względu na zbyt mały potencjał komercyjny i odesłała na adres zwrotny... nie mając żadnych nazwisk po prostu zaadresowała paczkę: THE RESIDENTS... ponoć...
Na pewno za to wiemy, że nie da się przecenić THE RESIDENTS, jako jednych z najważniejszych przedstwicieli rockowej awangardy. Niewątpliwie wyrośli na fermencie zasianym przez dwie inne, równie wielkie, ikony gatunku: Franka ZAPPĘ i Kapitana Wołoweserce. Poszli jednak dalej, z absolutnego dźwiękowego surrealizmu czyniąc cel, a nie środek.
Ich debiut to, bez dwóch zdań, jedna z tych płyt, które w sposób największy zmieniły współczesną muzykę niezależną. Trudno sobie wyobrazić całe tabuny industrialnych mistrzów z lat 70 i 80 bez muzyki THE RESIDENTS. I nie tylko bez muzyki. Pełnymi gaściami czerpali i czerpią z nich takie tuzy, jak THROBBING GRISTLE, COIL, FOETUS, CURRENT 93, LAIBACH i - przede wszystkim - NURSE WITH WOUND.
Bierzemy do ręki okładkę. Wygląda dziwnie znajomo... to nic innego, jak koperta płyty The Beatles po wizycie na biurku jakiegoś szalonego obrazoburcy-dadaisty. Patrzymy na skład... Paul McCrawfish, John Crawfish, George Crawfish, Ringo Starfish... Sam album równieź zaczyna się od numeru The Beatles... albo raczej czegoś, co kiedyś było numerem The Beatles... jakieś dziwne dźwięki, wokale wskazujące na spore upośledzenie lub potężne obciążenie genetyczne, pojebane cymbałki, sekcja dęta bez dyrygenta... Dzieci Kwiaty po drógiej stronie lustra. Radosna kontrkultura lat 60 zamieniona w najgorszy senny koszmar... a to wszystko dopiero początek. Podział na utwory jest tylko umowny. Wszystko się łączy i zamyka w dźwiękową magmę. Strzępy popularnych przebojów, fragmenty jakiejś patetycznej muzyki do nieistniejącego hollywoodzkiego filmu, opera, potworne tango, jakaś wigilijne przyśpiewki - wszystko masakrowane atakami białego hałasu, preparowane jakąś niewidzialną dłonią i uginające się pod gatunkowym ciężarem wokaliz prosto z domu dla obłąkanych. A Slavador Dali siedzi i zawija w te sreberka. Wesoła kultura przełomu lat 60 i 70 z wyprutymi bebechami.
Wchodzić na własną odpowiedzialność. Oczywiście mogę pomóc w otwarciu drzwi dobrej jakości kluczem
