Wiem, że mnie zaraz zjebiecie, oblejecie fekaliami , zwyzywacie od pedałów i studentów, ale nie dbam o to.
IN THE WOODS słucham od początku ich działalności, lubię także większość nagrań GREEN CARNATION.
Mam wielki sentyment i słabość do tego zespołu, mimo niewątpliwych i "gołym" uchem słyszalnych niedoskonałości. Nie twierdzę, że są wyjątkowi,nie będę ich bronił i rozrywał koszuli, nie są wirtuozami, ale mają , moim zdaniem to "coś" co wystarcza do tego , by w miarę często zarzucać Omnio, Live at the Caledonien Hall lub A Night Under the Dam, czy cokolwiek innego z ich dorobku.
Pokuszę się o takie stwierdzenie, że IN THE WOODS jest dla mnie podobnym przeżyciem (he he) w wieku młodzieńczym, do THE CURE w wieku chłopięcym. Oczywiście zachowując skalę wielkości obu grup i nie muszę chyba pisać kto w tym rozdaniu pełni rolę Jokera, a kto jest biedną "dwójką"?. Porównanie bardzo na wyrost , ale tak to w tej chwili widzę.
Mam świadomość, iż na forum Black Death nazwa THE CURE, to jak machanie krucyfiksem i kropidłem, ale cóż, na podstawie moich obserwacji stwierdzam, że największą grupę, często cichych wielbicieli talentu R. Smitha stanowią właśnie fani ogólnie pojętych "cięższych brzmień", a może jest inaczej? Nie lękajcie się, swych "fobii i słabości":)
Dobra. Teraz czekam na porcję plwocin, wymiocin i kału doprawionego moczową pianą:), zapas sprzętu czeka przygotowany
