Za tą tzw. walką o podziemność i elitarność black metalu, kryje się wg mnie potrzeba dowartościowania się samych walczących, którym słuchanie muzyki "dla wybranych", wąskiego grona, poprawia samopoczucie.
Black metal był, jest i będzie w skali świata muzycznego gatunkiem bardzo niszowym (kto chce, niech sobie dopisze elitarnym). Bez względu na to czy słucha go 5 czy 10 tys. więcej ludzi na świecie. Z prostej przyczyny, ekstremalność formy i przekazu tego gatunku zwyczajnie nie trafia do upodobań, stylu życia i sposobu rozrywki przeciętnego zjadacza chleba tej planety i nic nie wskazuje na to by to się zmieniło. Zatem walka o tzw. podziemność black metalu jest w moim przekonaniu bezprzedmiotowa. Słowa Euronymousa na wkładce do Live in Leipzig byłyby tu chyba dobrym komentarzem.
Wytyczanie ścisłych granic w stylu - dodanie żelek do albumu + reklama w czasopiśmie muzycznym = to już nie jest black metal to bezsens. Dla mnie to kwestia wyczucia i przekonań, który zespół jest black metalowy, a który nie. Te są subiektywne i osobiste, co wyklucza udowadnianie jeden drugiemu.
Jeśli Satyricon do następnego albumu nagranego dla odmiany w piwnicy, wydanego z wkładką narysowaną ołówkiem, wyłącznie na 666 kasetach doda paczkę żyletek, to będzie znów black metalowy?
