Warsztatowo na pewno byli lepsi, ale z lepszym brzmieniem? Nie przypominam sobie nikogo, kto by przed nim miał taki dźwięk. Świetne jest te kilkanaście sekund z 3 tracka, które King Crimson, a dokładniej David Cross, niemalże skopiował kilka lat później i rozwinął w Exiles. O ile kawałek King Crimson jest genialny to High Tide brak wyczucia klimatu (odróżniania dobrych pomysłów od złych?). Ten fakt w pewien sposób jednak świadczy o zespole, jego niewykorzystanym należycie potencjale.longinus696 pisze:Hmmm? Wydaje mi się, że wtedy właśnie było zatrzęsienie dobrych warsztatowo muzyków.4m pisze:Rewelacyjny jak na tamten rok gitarzysta
Perły sprzed lat
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
Regulamin forum
Tematy związane tylko z jednym zespołem lub jedną płytą. Wszelkie zbiorcze typu "América Latina Metal" lub "Najlepsza polska płyta thrash" itp. proszę zakładać w dziale "Dyskusje o muzyce metalowej"
Tematy związane tylko z jednym zespołem lub jedną płytą. Wszelkie zbiorcze typu "América Latina Metal" lub "Najlepsza polska płyta thrash" itp. proszę zakładać w dziale "Dyskusje o muzyce metalowej"
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re: Perły sprzed lat
from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re: Perły sprzed lat
Josefus - Dead Man (1969)
Akarma 235

1 Crazy Man 3:40
2 I Need A Woman 4:24
3 Gimmie Shelter 4:07
4 Country Boy 3:16
5 Proposition 4:47
6 Situation 1:57
7 Dead Man 17:34
Underground psychedelic heavy/hard rock. Płyta już legendarna, pochodząca z czasów, gdy jednego dnia zespół obficie zaopatrzony w różnego kalibru używki wchodził do studia, a już następnego dnia płyta była w tłoczni. Tak też było w tym przypadku, a płyta stanowi owoc jednej upojnej nocy. Zespół pochodzi z Texasu, ale na tym albumie tego nie usłyszymy (na późniejszym trochę tak). Undergroundowe zabarwienie materiału powoduje, że zespół właściwie wyznaczył granicę pomiędzy psychodelicznym hard rockiem (tracki 1-6), a heavy (track 7). Oprócz coveru spółki Jagger/Richards można też wyłapać miażdżący riff z I Want You (She's So Heavy) The Beatles wpleciony w finał Proposition. Od razu jednak widać/słychać, że geniusz tego albumu tkwi w ponad 17 minutowym kawałku tytułowym. Transowy, hipnotyczny, bluesowo pulsujący trip i partia wokalu, której wielki Ozzy czy Plant powinni Baileyowi pozazdrościć. Trzeba posłuchać i tyle.
Płyta ukazała się w kilku co najmniej wznowieniach z różnymi dodatkami. Polecam wersję Sundazed z dodanym albumem Get Off My Case nagranym w tym samym czasie co Dead Man, lecz wydanym po raz pierwszy dopiero w 1993 roku. Dodatkowym atutem tego wydania jest 16-minutowa koncertowa wersja Dead Man.
Akarma 235

1 Crazy Man 3:40
2 I Need A Woman 4:24
3 Gimmie Shelter 4:07
4 Country Boy 3:16
5 Proposition 4:47
6 Situation 1:57
7 Dead Man 17:34
Underground psychedelic heavy/hard rock. Płyta już legendarna, pochodząca z czasów, gdy jednego dnia zespół obficie zaopatrzony w różnego kalibru używki wchodził do studia, a już następnego dnia płyta była w tłoczni. Tak też było w tym przypadku, a płyta stanowi owoc jednej upojnej nocy. Zespół pochodzi z Texasu, ale na tym albumie tego nie usłyszymy (na późniejszym trochę tak). Undergroundowe zabarwienie materiału powoduje, że zespół właściwie wyznaczył granicę pomiędzy psychodelicznym hard rockiem (tracki 1-6), a heavy (track 7). Oprócz coveru spółki Jagger/Richards można też wyłapać miażdżący riff z I Want You (She's So Heavy) The Beatles wpleciony w finał Proposition. Od razu jednak widać/słychać, że geniusz tego albumu tkwi w ponad 17 minutowym kawałku tytułowym. Transowy, hipnotyczny, bluesowo pulsujący trip i partia wokalu, której wielki Ozzy czy Plant powinni Baileyowi pozazdrościć. Trzeba posłuchać i tyle.
Płyta ukazała się w kilku co najmniej wznowieniach z różnymi dodatkami. Polecam wersję Sundazed z dodanym albumem Get Off My Case nagranym w tym samym czasie co Dead Man, lecz wydanym po raz pierwszy dopiero w 1993 roku. Dodatkowym atutem tego wydania jest 16-minutowa koncertowa wersja Dead Man.
from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- Skaut
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 7410
- Rejestracja: 27-03-2004, 13:19
"spotkalem" sie z ta plyta juz dosc dawno. Pamietam, ze za bardzo zalatywalo mnie led zeppelin. Choc faktycznie, ci goscie wydaja sie byc bardziej upaleni4m pisze:Josefus - Dead Man (1969)
Akarma 235

Coś tam było! Człowiek!
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re:
Heh, Venom też bardzo zalatuje BathorySkaut_Kwatermaster pisze:"spotkalem" sie z ta plyta juz dosc dawno. Pamietam, ze za bardzo zalatywalo mnie led zeppelin. Choc faktycznie, ci goscie wydaja sie byc bardziej upaleni

Widać mamy inną definicję TexasuPoza tym, Texas czuc tutaj bardzo wyraznie, chociazby przez harmonijkowe popisy w "I Need A Woman" - swoja droga, bardzo dobry kawalek z genialnym riffem.


from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- Skaut
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 7410
- Rejestracja: 27-03-2004, 13:19
Re: Re:
bez przesady, to tylko skojarzenie. Poza tym, rocznikowo sie zgadza4m pisze:Heh, Venom też bardzo zalatuje BathorySkaut_Kwatermaster pisze:"spotkalem" sie z ta plyta juz dosc dawno. Pamietam, ze za bardzo zalatywalo mnie led zeppelin. Choc faktycznie, ci goscie wydaja sie byc bardziej upaleni![]()

no widzisz, dlatego nie wglebialem sie bardziej w ichnia tworczosc4m pisze:Skaut_Kwatermaster pisze:Widać mamy inną definicję TexasuPoza tym, Texas czuc tutaj bardzo wyraznie, chociazby przez harmonijkowe popisy w "I Need A Woman" - swoja droga, bardzo dobry kawalek z genialnym riffem.Josefus to, podobnie jak Iron Butterfly, trochę taki zespół jednego kawałka. Ale za to jakiego!

- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re:
Carmen - Fandangos In Space & Dancing On A Cold Wind (1973 & 1975)
Air Mail Japan 1280 & Air Mail 1281

Jest taki bardzo fajny zespół grający flamenquito, czyli ognistą mieszankę flamenco i tego co najbardziej dziś popularne, czyli elektroniki/hip-hopu - Ojos De Brujo. Jest też taki bardzo fajny zespół rockowy, którego korzenie sięgają do grania gdzieś sprzed 30 lat - The Mars Volta. Był też taki fajny zespół, który postanowił wrzucić ogień flamenco w struktury najbardziej ówczas popularnej muzyki zwanej rockiem progresywnym - Carmen. Wyszły z tego 3 płyty, z których dwie to prawdziwe arcydzieła, a 3-cia nie wiem, bo nie słyszałem
Po pierwsze - wbrew pozorom nie jest to hiszpańskie Jethro Tull, bo i takie porównania się pojawiały. Zespół został założony w Stanach przez amerykańców, którzy przenieśli się z graniem przez ocean na Wyspy, więc jest najczęściej "geograficznie" przypisywany... Hiszpanii
Mimo wszystko to chyba jednak dobrze świadczy o muzyce. Ideologiczne rozważania czy amerykańscy brytyjczycy powinni grać hiszpańskiego rocka progresywnego zostawmy prawdziwkom w przypadku, gdy nawet hiszpanie "na ucho" uznają Carmen za swoich. O muzyce napiszę może tylko jeszcze takie slogany: unikalna i oryginalna, a do tego naprawdę wyśmienita i niepowtarzalna. No, przynajmniej do czasów chłopaków z The Mars Volta, ale o nich znów ktoś pewnie napisze w tym wątku za kilkanaście lat
W każdym razie, jeżeli ktoś myśli, że The Mars Volta grają cholernie oryginalną i nowatorską muzykę - niech posłucha tych płyt, hehehe 
Air Mail Japan 1280 & Air Mail 1281
Jest taki bardzo fajny zespół grający flamenquito, czyli ognistą mieszankę flamenco i tego co najbardziej dziś popularne, czyli elektroniki/hip-hopu - Ojos De Brujo. Jest też taki bardzo fajny zespół rockowy, którego korzenie sięgają do grania gdzieś sprzed 30 lat - The Mars Volta. Był też taki fajny zespół, który postanowił wrzucić ogień flamenco w struktury najbardziej ówczas popularnej muzyki zwanej rockiem progresywnym - Carmen. Wyszły z tego 3 płyty, z których dwie to prawdziwe arcydzieła, a 3-cia nie wiem, bo nie słyszałem




from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Perły sprzed lat
mala reaktywacja

AREA - Caution Radiation Area [1974]
Kilka lat temu prałem, chociaż nie jakoś natrętnie, na ich debiut. Ostatnio kupiłem sobie jednak ich drugi album i wydaje mi się jeszcze lepszy, więc tym razem nie będzie zmiłuj się. No ale po kolei. Włoski rock progresywny ma to do siebie, że generalnie jest chujowy, przeegzaltowany i patetyczny do granic możliwości. Tyle tylko, że, jak wiadomo, aby jakaś teza mogła być prawdziwa, to muszą istnieć wyjątki, które ją potwierdzają. AREA jest właśnie takim wyjątkiem. Być moze jest tak dlatego, że panowie w zasadzie nie grają rocka progresywnego, a raczej cudowną mieszankę jazzu, rockowej kameralistyki i awangardy. Krótko mówiąc, każdy miłośnik ułożonego symfonicznego plumkania znajdzie tu sporo pointless free-jazz improvisations, a koneser klasycznych neapolitańskich arii w stylu bel canto - wrzaski i jęki, jak z sali tortur. No ale zaczyna się w miarę normalnie, od mocno orientalnego, zbudowanego na zasadzie ronda, zaśpiewanego po grecku (!!) Cometa Rossa. Później jest już tylko dziwniej, i to z każdą minutą. Zyg (Crescita Zero) to eksplozja czystej energii, a końcówka Brujo i MIRage? Mirage to już zabawa z rodzaju: jakby PATTON nagrywał w pierwszej połowie lat 70 i udawał Diamandę GALAS. Tyle tylko, że płytę więńczy jeszcze bardziej popierdolony numer o wdzięcznej i jakże wiele mówiącej nazwie: Lobotomia.
To tak w skrócie, ale warto dodać, że perkusista ma przynajmniej osiem kończyn.
tagi: Mile DAVIS, Bitches Brew, SOFT MACHINE, KING CRIMSON, VDGG, MAHAVISHNU ORCHESTRA, MAGMA, John ZORN.
ktoś chce?


AREA - Caution Radiation Area [1974]
Kilka lat temu prałem, chociaż nie jakoś natrętnie, na ich debiut. Ostatnio kupiłem sobie jednak ich drugi album i wydaje mi się jeszcze lepszy, więc tym razem nie będzie zmiłuj się. No ale po kolei. Włoski rock progresywny ma to do siebie, że generalnie jest chujowy, przeegzaltowany i patetyczny do granic możliwości. Tyle tylko, że, jak wiadomo, aby jakaś teza mogła być prawdziwa, to muszą istnieć wyjątki, które ją potwierdzają. AREA jest właśnie takim wyjątkiem. Być moze jest tak dlatego, że panowie w zasadzie nie grają rocka progresywnego, a raczej cudowną mieszankę jazzu, rockowej kameralistyki i awangardy. Krótko mówiąc, każdy miłośnik ułożonego symfonicznego plumkania znajdzie tu sporo pointless free-jazz improvisations, a koneser klasycznych neapolitańskich arii w stylu bel canto - wrzaski i jęki, jak z sali tortur. No ale zaczyna się w miarę normalnie, od mocno orientalnego, zbudowanego na zasadzie ronda, zaśpiewanego po grecku (!!) Cometa Rossa. Później jest już tylko dziwniej, i to z każdą minutą. Zyg (Crescita Zero) to eksplozja czystej energii, a końcówka Brujo i MIRage? Mirage to już zabawa z rodzaju: jakby PATTON nagrywał w pierwszej połowie lat 70 i udawał Diamandę GALAS. Tyle tylko, że płytę więńczy jeszcze bardziej popierdolony numer o wdzięcznej i jakże wiele mówiącej nazwie: Lobotomia.
To tak w skrócie, ale warto dodać, że perkusista ma przynajmniej osiem kończyn.
tagi: Mile DAVIS, Bitches Brew, SOFT MACHINE, KING CRIMSON, VDGG, MAHAVISHNU ORCHESTRA, MAGMA, John ZORN.
ktoś chce?

- Morph
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 8973
- Rejestracja: 27-12-2002, 12:50
- Lokalizacja: hyperborea
- Kontakt:
Re: Perły sprzed lat
Jak duże stężenie Magmy to poproszętwoja_stara_trotzky pisze: tagi: MAGMA.

Give birth to something dead
Give birth to something old
Give birth to something old
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re: Perły sprzed lat
Tylko Ci się wydajetwoja_stara_trotzky pisze:AREA - Caution Radiation Area [1974]
Kilka lat temu prałem, chociaż nie jakoś natrętnie, na ich debiut. Ostatnio kupiłem sobie jednak ich drugi album i wydaje mi się jeszcze lepszy, więc tym razem nie będzie zmiłuj się.

True, true... Co prawda mój werdykt był ostatecznie na "nie", ale chyba sobie jeszcze z miesiąc poleży i znów dam jej ostatnią szansę, ale nieodwołalnie już po raz ostatni. Powód - Cometa Rossa - imponujący i bardzo mocny wstęp, potem też fajnie, ale przyłapałem się na ziewaniu w chwilach - jak to określiłeś w miarę celnie - 'pointless free-jazz improvisations'. I nie, żebym był zwolennikiem typowego "mientkiego" włoskiego grania w stylu Maxophone itp. Za dużo tego ziewania było.Włoski rock progresywny ma to do siebie, że generalnie jest chujowy, przeegzaltowany i patetyczny do granic możliwości. Tyle tylko, że, jak wiadomo, aby jakaś teza mogła być prawdziwa, to muszą istnieć wyjątki, które ją potwierdzają. AREA jest właśnie takim wyjątkiem.
from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Perły sprzed lat
no właśnie debiut jest bardz dobry, ale zbyt włoski, zbyt taki melodyjny, dopiero na dwójce (i tylko na niej, bo na trójce pojechali znów w bardziej przystępne klimety) poszli w prawdziwą awangardę. no i oczywiście otwieracz to najsłabszy numer na płycie.4m pisze:Tylko Ci się wydajetwoja_stara_trotzky pisze:AREA - Caution Radiation Area [1974]
Kilka lat temu prałem, chociaż nie jakoś natrętnie, na ich debiut. Ostatnio kupiłem sobie jednak ich drugi album i wydaje mi się jeszcze lepszy, więc tym razem nie będzie zmiłuj się.Wczoraj 3x pod rząd słuchałem tej płyty, bo nie mogłem się zdecydować czy puścić ją dalej czy zostawić sobie na wieczność. W przypadku debiutu ani razu nawet mi to na myśl nie przyszło.
True, true... Co prawda mój werdykt był ostatecznie na "nie", ale chyba sobie jeszcze z miesiąc poleży i znów dam jej ostatnią szansę, ale nieodwołalnie już po raz ostatni. Powód - Cometa Rossa - imponujący i bardzo mocny wstęp, potem też fajnie, ale przyłapałem się na ziewaniu w chwilach - jak to określiłeś w miarę celnie - 'pointless free-jazz improvisations'. I nie, żebym był zwolennikiem typowego "mientkiego" włoskiego grania w stylu Maxophone itp. Za dużo tego ziewania było.Włoski rock progresywny ma to do siebie, że generalnie jest chujowy, przeegzaltowany i patetyczny do granic możliwości. Tyle tylko, że, jak wiadomo, aby jakaś teza mogła być prawdziwa, to muszą istnieć wyjątki, które ją potwierdzają. AREA jest właśnie takim wyjątkiem.
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re: Perły sprzed lat
Prawdziwa Awangarda to na pewno nie jest takie rozmydlone pitolenie jak w połowie tej płytytwoja_stara_trotzky pisze:no właśnie debiut jest bardz dobry, ale zbyt włoski, zbyt taki melodyjny, dopiero na dwójce (i tylko na niej, bo na trójce pojechali znów w bardziej przystępne klimety) poszli w prawdziwą awangardę. no i oczywiście otwieracz to najsłabszy numer na płycie.

from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Perły sprzed lat
a moim zdaniem przynajmniej doskonała. świetnie wytrzymuje zestawienie z ikonami w stylu Soft Machine. no ale ich pewno nie lubisz, bo cały czas "pitolą", jak ci tu w połowie płyty, nie?4m pisze:Prawdziwa Awangarda to na pewno nie jest takie rozmydlone pitolenie jak w połowie tej płytytwoja_stara_trotzky pisze:no właśnie debiut jest bardz dobry, ale zbyt włoski, zbyt taki melodyjny, dopiero na dwójce (i tylko na niej, bo na trójce pojechali znów w bardziej przystępne klimety) poszli w prawdziwą awangardę. no i oczywiście otwieracz to najsłabszy numer na płycie.Nawet półgłuchy zauważy, że momentami to kompletnie całe napięcie siada. Płyta co najwyżej dobra moim zdaniem.

- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re: Perły sprzed lat
Ty, ale bez imputowania mi tu czegoś, ok?twoja_stara_trotzky pisze:a moim zdaniem przynajmniej doskonała. świetnie wytrzymuje zestawienie z ikonami w stylu Soft Machine. no ale ich pewno nie lubisz, bo cały czas "pitolą", jak ci tu w połowie płyty, nie?


from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- twoja_stara_trotzky
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9857
- Rejestracja: 14-03-2006, 20:37
- Lokalizacja: 3city
Re: Perły sprzed lat
no ale AREA znacznie bliżej do Soft Machine niż do Henry Cow. i nie mieszajmy systemów walutowych. generalnie, dla mnie Caution... to piguła, nie ma słabej sekundy, ty sądzisz inaczej - twoje prawo. ja nei zamierzam generalizować. tym bardziej, ze doświadczenie uczy mnie, że rzeczy, które czasem człowiek uzna za nudne, po kilku latach nagle jawią się jako epokowe.4m pisze:Ty, ale bez imputowania mi tu czegoś, ok?twoja_stara_trotzky pisze:a moim zdaniem przynajmniej doskonała. świetnie wytrzymuje zestawienie z ikonami w stylu Soft Machine. no ale ich pewno nie lubisz, bo cały czas "pitolą", jak ci tu w połowie płyty, nie?TSM to inna bajka niż Caution Radiation Area - po pierwsze. Przeciw pitoleniu nic nie mam o ile jest to dobre pitolenie (czyt. bez ziewania) - po drugie. Czy awangardowość Samla Mammas Manna czy Henry Cow, które przecież wyszły w tym samym czasie co CRA jest mniej prawdziwa czy też więcej?
- longinus696
- zahartowany metalizator
- Posty: 3644
- Rejestracja: 20-02-2005, 01:19
- Lokalizacja: Łódź

NO NEW YORK [1978]
Antilles AN-7067
A teraz nieco inna propozycja niż dotychczasowe, ale bez wątpienia prawdziwa perła i na pewno zapomniana.
Aby zrozumieć fenomen tej płyty warto przytoczyć kilka faktów dotyczących sytuacji społecznej w USA pod koniec lat 70. Dorastające wówczas pokolenie było, w pewnym sensie, pozbawione tożsamości. Nie szturmowali Normandii, nie byli też dziećmi wielkiego boomu ekonomicznego, w momencie wybuchu wojny w Wietnamie byli jeszcze zbyt młodzi, by zająć jakiekolwiek stanowisko, a po jej zakończeniu (a także po Watergate) wiara w jakiekolwiek autorytety i czczone w Ameryce wartości została wystawiona na ciężką próbę. Typowa dla lat 60. optymistyczna i utopijna wiara w możliwość zmiany świata została starta na proch przez twarde realia nowego stylu życia. Kontrkulturowe potyczki zastąpiła codzienna walka o pieniądz, radykalne i idealistyczne postawy zamieniono na ceniony w wielkich korporacjach konformizm, zaś narkotyczne fantazje utonęły w miernocie szarej rzeczywistości. Tamtejsza młodzież wzrastała we względnym dobrobycie, a jednocześnie w świecie nudy i poczuciu egzystencjalnego bezsensu.
Tzw. "nowa fala" muzyki punk była wyrazem tych negatywnych doświadczeń; desperackim okrzykiem pokolenia, które swoją niespożytą energię rozmieniało na drobne, biorąc udział w pełnym przemocy ulicznym życiu. Zjawisko to szybko osiągnęło swoje apogeum. Popularny model rockowej piosenki przestał we właściwy sposób wyrażać samotność i lęk człowieka metropolii. New wave zmieniła się w no wave, której prężnym ośrodkiem był oczywiście Nowy Jork – modelowy przykład współczesnego Babilonu.
W 1978 r. Brian Eno tworzy składankę No New York, z nagraniami 4 grup esencjonalnych dla ruchu no wave. Pierwszy strzał to debiutujący James Chance & The Contortions z rewelacyjnym Dish it Out, który stanowi świetne otwarcie albumu. Ich muzyka to coś na kształt dziwacznego funk-punku (jazz-punku?) wspomaganego jazgotliwymi partiami saksofonu autorstwa Jamesa Chance, którego spazmatyczna maniera nabiera dość szaleńczego wydźwięku na tle rytmicznej, wręcz ażurowej konstrukcji utworów. Dostajemy 4 piguły, z czego ostatnią jest przeróbka I Can’t Stand Myself Jamesa Browna. Bez wątpienia najbardziej przystępna część albumu za nami.Drudzy w kolejności Teenage Jesus and The Jerks to z kolei ucieleśnienie prymitywnego szału i wzgardy dla jakiejkolwiek uporządkowanej twórczości. Dodajmy do tego nutkę wokalnej schizofrenii (w wykonaniu młodziutkiej Lydii Lunch) wspartą gitarowymi dołami i mamy obraz depresji młodocianego punka. Tym kakofonicznym torem biegnie już bez zmian druga połowa płyty, zresztą, moim zdaniem dużo ciekawsza. Dekonstrukcja rockowych patentów to chleb powszedni zarówno dla grupy Mars, jak i następujących po nich DNA. Mars rozwalają garażowym brzmieniem, w swoich na wpół amatorskich songach, w których każdy atak na instrumenty rani ucho. Jest też chwila wytchnienia w postaci naćpanego Hairwaves. Imprezę zamykają 2 gwiazdy w jednym, czyli Arto Lindsay i Ikue Mori jako DNA, którzy wyraźnie podnoszą poziom albumu. Ich zgrzytliwe eksperymenty dają wyobrażenie o tym, jak cienka była wówczas granica między punkiem a awangardą rocka. Cała płyta brzmi bardzo organicznie. Mimo ogólnego zgiełku powstaje wrażenie, że słyszeliśmy niemal każde uderzenie w strunę, każdy fałszywy dźwięk.
Słuchanie No New York bywa dość intensywnym przeżyciem, niekoniecznie przyjemnym – jeśli nie jest się nastawionym na pewne wrażenia. Wartość tego albumu to jednak nie tylko przeżycia, jakich dostarcza ta muzyka (która przez 3 dekady straciła wiele ze swej ekstremy). To swoisty dokument istnienia pewnego ruchu muzycznego, a także fobii trapiących ówczesne społeczeństwo. Warto obadać, jeśli chce się wiedzieć skąd czerpała inspirację amerykańska scena noise rockowa lat 80.
The imagination is a muscle. It has to be exercised. Luis Bunuel
http://musicamok.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;
http://musicamok.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;
- 4m
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1277
- Rejestracja: 01-01-2008, 12:01
- Lokalizacja: z pyłów, energii, świateł i cieni...
Re:
Jako dumny posiadacz Dna - Dna On Dna nie mogę się z tym nie zgodzićlonginus696 pisze:Imprezę zamykają 2 gwiazdy w jednym, czyli Arto Lindsay i Ikue Mori jako DNA, którzy wyraźnie podnoszą poziom albumu.



from the thunder
and the thought
and the chaos
that free the form
and the thought
and the chaos
that free the form
- longinus696
- zahartowany metalizator
- Posty: 3644
- Rejestracja: 20-02-2005, 01:19
- Lokalizacja: Łódź
Kurna, dla mnie DNA to najlepszy moment całego NNY. Lepszy nawet niż The Contortions. Poza tym bardzo mi leży późniejsza twórczość Ikue Mori ("Hex Kitchen" anyone?).
The imagination is a muscle. It has to be exercised. Luis Bunuel
http://musicamok.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;
http://musicamok.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;
Re: Perły sprzed lat

SERGE GAINSBOURG - HISTOIRE DE MELODY NELSON - 1971
Opus magnum genialnego francuskiego muzyka poety i reżysera w jednym.Koncept album,jednak do opisanej historii radze dotrzeć samemu,wtedy i ekscytacja największa.Cóż moge rzec?Cudowne połączenie pulsujących,magicznych gitar grających niezwykłe melodie,oszczędna perkusja,jazzujace,improwizowane odjazdy,niezwykłe,bardzo emocjonujące orkiestracje z wypasionym basem grającym gdzieś obok tego wszystkiego + monolog mistrza w ojczystym języku ( tu i ówdzie pojawia sie niewiasta)Płyta dla ludzi cierpliwych i poszukujących,album dojrzewa w słuchaczu powoli,nie odsłania swoich wszystkich atutów ot tak.Jak niedawno w jakims temacie odżegnywwałem się od słuchania staroci tak ta pozycja pozostaje niezmiennie jedną z moich ulubionych.Spokojnie top 25 życia.
Polecam
- Maleficio
- zahartowany metalizator
- Posty: 5330
- Rejestracja: 13-11-2005, 14:38
- Lokalizacja: Sjakk Matt Jesu Krist
- Kontakt:
Re: Perły sprzed lat
Ja znam, kiedyś miałem bardzo taki "mroczny" odlot i się katowałem Gainsbourgiem, Cohenem, Waitsem... uważam, ze ta akurat płyta o której piszesz to bardzo namiętny stuff, bardzo erotyczny:) Wogóle ta płyta ma taki lolita-concept:)
A ja polecam jego rockową Rock Around The Bunker:)
A ja polecam jego rockową Rock Around The Bunker:)