olgims pisze: ↑28-02-2024, 20:30
Jak już jesteśmy poza tematem to może mi ktoś wreszcie wytłumaczy o co chodzi z tym pisaniem, że artysta (wstaw dowolną nazwę ) gatunku (koniecznie alternatywny pierd) jest bardziej blek metalowy niż (Black metal) ? Czy to oby nie tak, że ci artyści bardziej blekowi od blacku bez tego blecku po prostu nie byli by zauważeni - znaczy nikt by nawet nie pierdnął w ich stronę. Bo ten pogardzany przez alternatywke Black Metal doskonale bez tej podpinajacej się pod niego alternatywki radzi sobie tak od ok prawie 40lat. Tak tylko pytam.
Ja często takie tezy głoszę. Wszystko jest kwestią definicji, a moja definicja black metalu jest bliska chociażby tej Satyra. Moim zdaniem bm to nie jest stricte zestaw ścisłych reguł jak grać na instrumencie zapisany w encyklopedii, a raczej nośnik pewnej energii, ducha i wartości. To w jaki sposób ktoś do tej energii dociera dla mnie nie ma znaczenia i uważam, że rzeczy nawet w 100% elektroniczne rzeczy mogą mieć taką samą moc rażenia jak wspomniane powyżej DMDS. Rezultat ponad narzędzia w dużym skrócie. Oczywiście ja wiem, że korzenie black metalu wywodzą się z grania gitarowego, z tego co robilo Motorhead, potem Venom, Bathory. Ale w pewnym momencie gatunek ten w mojej opinii stał się czymś więcej. Ideą? Nie wiem, czy to dobre słowo, ale mam nadzieję, że zrozumiałe.
Możemy oczywiście patrzeć encyklopedycznie, że black metal jest tylko wtedy, gdy są teksty o szatanie, muzycy malują twarze, a muzyka opiera się na tremolach, blastach i skrzekach, ale moim zdaniem to duże uproszczenie. Bo co jest black metalowego w tym, że w 2024 powstanie setny klon Darkthrone? Albo np. w "Daemon" Mayhem? To jest wręcz wypaczanie idei black metalowej, tego elementu niebezpieczeństwa, poszukiwań. Stylistycznie może i będzie to black, ale nie będzie w tym ducha.
Varg wydając Filosofem nazywał ten album anty-black metalowym. Tym samym chciał się chyba odróżnić od pozorantów, którzy jego zdaniem niewiele mieli wspolnego z pierwotnymi założeniami gatunku. W mojej definicji Filosofem jest wlaśnie sztandarowym przykładem albumu, w którym ten duch black metalu jest. Tak samo za black metal uważam "Monotheist", który przecież z encyklopedycznego punktu widzenia jest doom metalem i nie spełnia prawie żadnych kryteriów "prawdziwego blacku". Żeby daleko nie szukac - Furia. "Ksiezyc Milczy Luty" to dla mnie wręcz definicja black metalu, pomimo, że z De Mysteriis stylistycznie nie laczy go nic. Za to wspomniany "Daemon" stylistycznie jest bardzo bliski DMDS, a totalnie tego ducha tam nie czuję. Bo jest to coś bezpiecznego, wykalkulowanego, oczywistego, wręcz zaprzeczenie poszukiwaniom.
Trudno mówić o black metalu w sytuacji, gdy na przestrzeni lat tak bardzo się zmieniał i w jednym worze mamy tyle marek. Reasumując - nie uważam, że Siksa jest zespolem black metalowym, ale uważam, że na tamtym albumie udało im sie uchwycic momentami tego ducha. Zresztą przecież nawet nie przypadkiem, bo ich celem było skręcenie w te rejony. Uważam, że jest w tym więcej radykalizmu i ducha, niż w "bezpiecznych" zespołach, które łoją blasty, ale nie dostrzegam w tym autentyczności i poszukiwań. Uważam, że black metal nie jest rzeczą, którą można sobie grać ot tak na ćwierć etatu po pracy w korpo i tyle. A to czy ktoś włączy przester, czy gra na cleanie; czy gra blastem, czy może powolne rytualne rytmy; to czy ktoś skrzeczy, czy szepcze - dla mnie totalnie nie ma to znaczenia.
Dziękuję za uwagę
