Aghrr! Właśnie odpaliłem sobie "Aletred States Of Diviniety" (mam 5 egzemlarzy tego krążka, żeby łatwiej było na półce znaleźć - poważnie

Jako, że godzina zbyt późna żeby iść spać i zbyt wczesna, żeby nie spać w ogóle, postanowiłem resztkę dzisiejszej nocy poświęcić muzyce.
I zaczynam pytać się na nowo, co to może być ów nieznany stan, nieprzynoszący żadnego logicznego wytłumaczenia, ale przynoszący oczywistość szczęścia, realności, wobec której inne nikną. Próbuję przywołać go. Cofam się myślą do chwili, w której wypiłem pierwszą łyżeczkę herbaty. Odnajduję ten sam stan, bez nowego wyjaśnienia. Żądam od swojej inteligencji jeszcze jednego wysiłku; każe jej jeszcze raz schwycić ulotne wrażenie. I aby nic nie hamowało rzutu, którym będzie próbowała pochwycić to wrażenie, usuwam wszelką przeszkodę, wszelką obcą myśl, chronię uszy i uwagę od szmerów z sąsiedniego pokoju. Ale czując, że moja inteligencja nuży się bez rezultatu, każe jej, przeciwnie, zażyć destrakcji, której jej odmawiałem, myśleć, o czym innym, skrzepić się przed ostateczną próbą. Następnie drugi raz robię próżnię dookoła mojej świadomości; stawiam przed jej obliczem świeży jeszcze smak pierwszego łyku i czuję, że we mnie drży coś, co zmienia miejsce, co chciałoby się wzbić, coś jakby uwolnionego z kotwicy wielkiej głębokości; nie wiem, co to jest, ale podnosi się wolno; czuję opór i słyszę szum przebywanych odległości.
Ale kiedy po śmierci osób, po zniszczeniu rzeczy, z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie zapach i smak, wątlejsze, ale żywsze, bardziej niematerialne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze przypominają sobie, czekają, spodziewają się -na ruinie wszystkiego-i dźwigają niestrudzenie na swojej znikomej kropelce olbrzymią budowle wspomnienia.
Ech! Życie!
