DEATHSPELL OMEGA

Zasada tworzenia tematu - NAZWA ZESPOŁU + ewentualnie tytuł płyty lub inna treść jeżeli coś chcemy dodać.

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed

Regulamin forum
Tematy związane tylko z jednym zespołem lub jedną płytą. Wszelkie zbiorcze typu "América Latina Metal" lub "Najlepsza polska płyta thrash" itp. proszę zakładać w dziale "Dyskusje o muzyce metalowej"
Awatar użytkownika
PrezydentKosmosu
postuje jak opętany!
Posty: 417
Rejestracja: 16-10-2021, 12:56
Kontakt:

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-07-2022, 20:41

tomder pisze:
08-07-2022, 22:49
PrezydentKosmosu pisze:
08-07-2022, 16:23
tomder pisze:
07-07-2022, 19:52

Zazwyczaj jak coś nudzi, to się tego nie słucha na siłę.
No, ale nawet napisałem że
Nie będę na pewno męczyć się na siłę, próbując za wszelką ceną słuchać coś, co mi nie leży, ale zostawię to sobie do powtórnego obadania na dalszą przyszłość.
Jednakże wiele razy robiłem dużo podejść do rozmaitych dzieł (uch wielkie słowo, ale to się tyczy też np. literatury), które mi nie robiły od razu, ale co do których mogłem przypuszczać, lub przeczuwać, że są dobre, choć może nie wiedziałem jeszcze dlaczego, bo brakowało mi elementu układanki pozwalającego dane dzieło zrozumieć. Czasami fakt, że wiele osób określa czyjąś twórczość jako genialną, jest dla mnie pewną wskazówką. Samo z siebie to nic nie musi znaczyć, ale myślę, że z takim podejściem szanse na znalezienie interesujących rzeczy są spore.

A spusty nad bohaterami tematu mnie zaintrygowały, mimo, że wydały mi się grubo przesadzone. Postanowiłem więc sprawdzić raz jeszcze - co tam takiego jest w tym Fas..., co inni słyszą, a czego ja nie słyszę. Niestety, nadal nie wiem.

Na pocieszenie odkryłem Diabolus Absconditus, który może nie zerwał mi papy z ryja zostawiając gołą czaszkę, ale przypierdolił na tyle skutecznie, że jucha poszła z nosa.
Dopiero od Diabolus ich słucham aktywnie- świetny materiał i każdy kolejny jest dla mnie czymś świeżym i interesującym.

A nie uległeś psychologii tłumu? To co wszystkim się podoba nie musi i Tobie. Mi debiut i dwojka podobała się 10 lat temu, teraz rzadko do nich wracam choć sentyment pozostał.
Psychlogii tłumu? Nie sądzę. Temat mnie zaintrygował po prostu. Przy okazji dowiedziałem się trochę o jedzeniu gówna. Człowiek uczy się jednak przez całe życie.
Awatar użytkownika
Mistrz
postuje jak opętany!
Posty: 430
Rejestracja: 20-08-2005, 15:13

Re: DEATHSPELL OMEGA

29-07-2022, 09:50

Wiem, że minęło ładnych kilka miesięcy od premiery, ale w tym czasie przesłuchałem pobieżnie raptem parę razy, zwłaszcza, że rzecz wyszła w czasie niezbyt sprzyjającym SZATAŃSKIEJ MEDYTACJI W RYTMIE DYSONANSOWYCH PRZYTUPAŃCÓW.
W końcu zmusiłem się (!) do uważniejszego przesłuchania tego albumu, i co tu dużo gadać - chujnia. Nawet gorzej - po prostu nuda, nic tu się nie dzieje, jak w polskim filmie. Wokale inne niż Aspy nie pasują do DsO, ale nawet nie to jest największą bolączką - tu po prostu nie ma pierdolnięcia, nie ma szaleństwa, nie ma ZŁA. Mamy za to średnio chwytliwe patenty zagrane na modłę MGŁY, i podobnie zresztą napisane teksty. Owszem, pojawiają się tu i ówdzie ciekawsze, nietrywialne zagrywki przypominające, że to jednak wciąż DsO, ale jest ich za mało w morzu melodramatycznego rzępolenia w średnich tempach. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby było zrobione na bazie porywających, oryginalnych riffów, do jakich nas przyzwyczaili, ale takich tutaj nie ma - jakieś to takie na pół gwizdka wszystko.
Nie spodziewałem się, że do tego dojdzie, ale autentycznie nie chce mi się tego słuchać - tak samo zresztą, jak nie chciało mi się słuchać ostatniej MGŁY, mimo, że w zasadzie niby wszystko tam jest na swoim miejscu. Zacząłem się nawet obawiać, że może już zdziadziałem i nie czuję młodzieżowej muzyki, ale kontrolnie włączyłem sobie "Furnaces of Palingenesia" i zostałem zamieciony pod dywan - wciąż ten album niszczy, i wciąż ma w sobie niewyczerpane pokłady grozy.
Odnoszę wrażenie, że goście wiedzą, że poprzedniej płyty przebić się po prostu nie da (a na pewno nie w ciągu niecałych trzech lat), więc zamiast próbować, postanowili pójść w zupełnie innym kierunku - szkoda tylko, że w regres na wszystkich frontach.
Awatar użytkownika
COFFIN
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 7959
Rejestracja: 23-11-2005, 21:28

Re: DEATHSPELL OMEGA

03-12-2022, 18:21

Chce ktoś koszul 'SMRC'?

Obrazek

Obrazek

Oryginalny merch NED, rozmiar M, nówka. Nie wali trupem z szafy. Zajebista jakość materiału i samego nadruku. 95 zł + poczta.
'Come the Blessed Madness'
Awatar użytkownika
vicek
zahartowany metalizator
Posty: 4611
Rejestracja: 26-10-2011, 19:49
Lokalizacja: dolinki

Re: DEATHSPELL OMEGA

04-12-2022, 15:14

Mistrz pisze:
29-07-2022, 09:50
Wiem, że minęło ładnych kilka miesięcy od premiery, ale w tym czasie przesłuchałem pobieżnie raptem parę razy, zwłaszcza, że rzecz wyszła w czasie niezbyt sprzyjającym SZATAŃSKIEJ MEDYTACJI W RYTMIE DYSONANSOWYCH PRZYTUPAŃCÓW.
W końcu zmusiłem się (!) do uważniejszego przesłuchania tego albumu, i co tu dużo gadać - chujnia. Nawet gorzej - po prostu nuda, nic tu się nie dzieje, jak w polskim filmie. Wokale inne niż Aspy nie pasują do DsO, ale nawet nie to jest największą bolączką - tu po prostu nie ma pierdolnięcia, nie ma szaleństwa, nie ma ZŁA. Mamy za to średnio chwytliwe patenty zagrane na modłę MGŁY, i podobnie zresztą napisane teksty. Owszem, pojawiają się tu i ówdzie ciekawsze, nietrywialne zagrywki przypominające, że to jednak wciąż DsO, ale jest ich za mało w morzu melodramatycznego rzępolenia w średnich tempach. Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby było zrobione na bazie porywających, oryginalnych riffów, do jakich nas przyzwyczaili, ale takich tutaj nie ma - jakieś to takie na pół gwizdka wszystko.
Nie spodziewałem się, że do tego dojdzie, ale autentycznie nie chce mi się tego słuchać - tak samo zresztą, jak nie chciało mi się słuchać ostatniej MGŁY, mimo, że w zasadzie niby wszystko tam jest na swoim miejscu. Zacząłem się nawet obawiać, że może już zdziadziałem i nie czuję młodzieżowej muzyki, ale kontrolnie włączyłem sobie "Furnaces of Palingenesia" i zostałem zamieciony pod dywan - wciąż ten album niszczy, i wciąż ma w sobie niewyczerpane pokłady grozy.
Odnoszę wrażenie, że goście wiedzą, że poprzedniej płyty przebić się po prostu nie da (a na pewno nie w ciągu niecałych trzech lat), więc zamiast próbować, postanowili pójść w zupełnie innym kierunku - szkoda tylko, że w regres na wszystkich frontach.
Brak wokali aspy to główny problem .
Awatar użytkownika
Anzhelmoo
weteran forumowych bitew
Posty: 1337
Rejestracja: 19-03-2017, 08:51

Re: DEATHSPELL OMEGA

02-01-2023, 17:12

Czemu nowa płyta DO jest uznawana za słabą? Wróciłem do niej w kolejnym roku i prezentuje się bardzo dobrze na tle zeszłorocznych wydawnictw, a wręcz pewnie umieściłbym ją niedaleko czołówki (tymczasem wszyscy ją pomijają, jakby nie istniała). Jeśli uznajemy ją za zniżkę formy, to chciałby, by wszystkie kapele w taki sposób się zniżały. Nie jest to z pewnością ich najbardziej chaotyczny materiał i sprawia wrażenie poukładanego jak na ich standardy, ale jest tam co odkrywać.
Często jest tak...że nie, a potem coraz częściej jest tak...że nie, a potem zwykle jest tak...że nie. I potem zostaje już samo nie.
[V]
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 8373
Rejestracja: 07-06-2009, 16:29

Re: DEATHSPELL OMEGA

02-01-2023, 18:23

Anzhelmoo pisze:
02-01-2023, 17:12
Czemu nowa płyta DO jest uznawana za słabą? Wróciłem do niej w kolejnym roku i prezentuje się bardzo dobrze na tle zeszłorocznych wydawnictw, a wręcz pewnie umieściłbym ją niedaleko czołówki (tymczasem wszyscy ją pomijają, jakby nie istniała). Jeśli uznajemy ją za zniżkę formy, to chciałby, by wszystkie kapele w taki sposób się zniżały. Nie jest to z pewnością ich najbardziej chaotyczny materiał i sprawia wrażenie poukładanego jak na ich standardy, ale jest tam co odkrywać.
Ewidentny brak pomysłu w którą stronę to ciągnąć plus chujowe wokale. W sam raz dla czytelników opsranego noise magazine.
If any man should attempt to criticize Braun's actions, he should be thoroughly patronized for his obviously Jewish behavior
Wódka i Piwo
weteran forumowych bitew
Posty: 1414
Rejestracja: 19-10-2011, 16:55

Re: DEATHSPELL OMEGA

02-01-2023, 19:46

Powietrze uszło. Jestem wręcz pewien że do ostatniej płyty nigdy już nie wrócę. Jakieś to takie granie bez emocji się okazuje. Wokale marne. Dobrze że tego nie kupiłem, bo zawsze było coś innego na celowniku. A tuż po premierze nawet wchodziło. Płyta do zapomnienia.
Awatar użytkownika
DeadButDreaming
w mackach Zła
Posty: 942
Rejestracja: 16-12-2012, 15:40

Re: DEATHSPELL OMEGA

02-01-2023, 19:54

Anzhelmoo pisze:
02-01-2023, 17:12
Czemu nowa płyta DO jest uznawana za słabą? Wróciłem do niej w kolejnym roku i prezentuje się bardzo dobrze na tle zeszłorocznych wydawnictw, a wręcz pewnie umieściłbym ją niedaleko czołówki (tymczasem wszyscy ją pomijają, jakby nie istniała). Jeśli uznajemy ją za zniżkę formy, to chciałby, by wszystkie kapele w taki sposób się zniżały. Nie jest to z pewnością ich najbardziej chaotyczny materiał i sprawia wrażenie poukładanego jak na ich standardy, ale jest tam co odkrywać.
Ponieważ ta płyta nie krzyczy: "PATRZCIE JAKI ZE MNIE KOZAK!", no i trzeba kilka razy posłuchać, żeby załapać. Kto dziś słucha takich płyt?
The withered bones of those who failed
But more so of those who didn't even try
Awatar użytkownika
Rejwan
weteran forumowych bitew
Posty: 1484
Rejestracja: 17-08-2013, 22:06
Lokalizacja: WWA

Re: DEATHSPELL OMEGA

02-01-2023, 20:55

Jak dla mnie ta ostatnia płyta to jedna z lepszych rzeczy, które nagrali. Szczególnie ostatni numer fajnie buja :)
To make a mistake is human but to really fuck things up you need a computer.
Awatar użytkownika
Sylen
starszy świeżak
Posty: 29
Rejestracja: 21-02-2018, 14:59

Re: DEATHSPELL OMEGA

12-09-2023, 01:02

DST pisze:
11-09-2023, 08:56
DST pisze:
10-09-2023, 22:25
Sylen pisze:
10-09-2023, 18:42
Jest:

Obrazek

Wbrew pojawiającym się czasem opiniom, takim jak wyżej, mnie bardzo przypadł do gustu ten album - podoba mi się panujący na nim "duch lekkości". Wiadomo, że jest to inne Dso, a dodanie wokalistów początkowo zdawało mi się złym ruchem - ale ostatecznie również to oblicze ma w sobie coś ujmującego. Jakby... większa afirmacja, amor fati, lekkość właśnie, może w nietzscheańskim rozumieniu? Dionizyjskość? Ktoś na tym forum stwierdził swego czasu, że Dso to zespół strukturalnie katolicki i nawet przeprowadził przyporządkowanie kolejnych albumów do okresów myśli chrześcijańskiej, które mi się spodobało - więc może, nieco poza chronologią, "TLD" byłoby czymś w rodzaju "Tako rzecze Zaratustra" albo "Radosnej wiedzy"? Nietzsche, jak wiadomo, był przecież zapalonym chrześcijaninem, chrześcijaninem par excellence.

Lubię słuchać tego albumu w połączeniu z "Fas", najlepiej w odstępie jednego soundtracka takiego jak "Mulholland Drive" (ostatni utwór "TLD" świetnie zgrywa się z pierwszym "MD") albo darkjazzu w rodzaju Kilimanjaro. Tak czynię też i dzisiaj
Ciekawie to uargumentowałeś, choć praktycznie się z niczym się nie zgadzam. Jutro się ustosunkuję.
Album nie podoba mi się w ogóle muzycznie i widzę w nim odwrotność lekkości w postaci ciężkostrawnych, wymęczonych kompozycji. Rozumiem, że mogłeś mówiąc o "lekkości" mieć na myśli luźniejszą, bardziej przestrzenną formę kompozycji zamiast duchoty i gęstwiny pokręconych riffów z poprzednich albumów (czego apogeum było chyba na "Fas"). Tu okej, ale znacznie sprawniej było to zrobione na "Paracletus", który zachował cechy poprzedniczek, ale bardziej poleciał w melodie i luźniejszą atmosferą.
Zgadza się, plus minus o to chodziło – z tą różnicą, że ja nie czuję owego „wymęczenia”.
Oprócz tego, miałem na myśli (to nieco eksperymentalna impresja), że na „The Long Defeat” dostrzegam, może na wyrost, wyraz przepracowania (przepracowywania?) tego, co Jung nazywa Cieniem („Enantiodromia”, tytuł pierwszego utworu, to zresztą termin pochodzący z psychologii jungowskiej, a zapożyczony od Heraklita); w pewien sposób też przejścia w fazę dziecka wedle ujęcia z „Zaratustry” (po fazie wielbłąda i lwa), duch lekkości jako duch zabawy, nowego początku. Nawet jeżeli jest to zapośredniczone dzieciństwo faceta po czterdziestce czy pięćdziesiątce. Po monstrach w rodzaju „Fas” czy „The Furnaces of Palingenesia”, w których jest coś przytłaczającego, pojawia się wytchnienie, może nie pełne, może cierpkie, posępne nawet, ale jednak pojednanie się z własnym losem, zaakceptowanie siebie, patrzenie naprzód, zawsze naprzód.
Kto wie, co pojawi się na następnych albumach, ale teraz przynajmniej – odetchnienie, jutrzenka.
Zaś „Paracletus” kocham innym jeszcze rodzajem miłości.

DST pisze:
11-09-2023, 08:56
Czy możesz rozwinąć dlaczego nazywasz Nietzschego "zapalonym chrześcijaninem"? Zdaję sobie sprawę, że mówił o Chrystusie jako o bodajże "jedynym prawdziwym chrześcijaninie, który umarł na krzyżu", ale krytyka moralności chrześcijańskiej jako moralności niewolniczej, jak i cały "Antychrześcijanin" nie pozostawiają chyba większych złudzeń. Nazywał ich otwarcie kultem śmierci, który jest w otwartej opozycji do wartości greckich np., które hołdowały bujnemu, nieujarzmionemu życiu, które jest w wiecznej zmienności.
Jasne, że Nietzsche nie był chrześcijaninem w jakiś prosty, oczywisty sposób (jeżeli w ogóle był). Miałem na myśli raczej duch jego myślenia. Warto pamiętać, że dzieło Nietzschego nie jest jednoznaczne i poddaje się różnym interpretacjom. Zresztą, sam Nietzsche pisał "Źle się wywdzięcza mistrzowi, kto na zawsze pozostaje uczniem". Wśród interpretatorów ateizujących jest więc Bataille (który, nawiasem, jest uznawany za geniusza przez tworzących Dso) ze swoją summą ateologiczną, Deleuze i immanencja, Camus, Sartre i tak dalej, z drugiej strony są myśliciele religijni sięgający po Nietzschego, albo tacy jak Cioran, czytający go jedynie jako „sumę postaw” i „wrażliwca”. I tak dalej, i tak dalej. Nawet tradycjonalista katolicki Nicolas Gomez Davila z jakiegoś powodu stwierdził, że gdyby miała miejsce paruzja, ponowne przyjście Chrystusa, to wybór z dzieła Nietzschego byłby jedynym, co można by przedstawić bez wstydu.

Jaspers, jeden z pro-religijnych (Transcendencja) interpretatorów (a jego książka „Nietzsche. Wprowadzenie do rozumienia jego filozofii” dorównuje rozmiarem – i rozmachem – tej Heideggera), zauważa (w późniejszej książce, „Nietzsche a chrześcijaństwo”), że Nietzsche, ostatecznie syn protestanckiego popa, potraktował chrześcijaństwo poważnie – i dostrzegł, że społeczeństwo nie podziela jego postawy, traktuje religię jako dodatek do życia, a nie jego żywotne jądro (między innymi tutaj ma źródło konstatacja "śmierci Boga"). Podobnie, później w Bayreuth, ludzie nie podzielali jego powagi, namaszczenia i szacunku biorąc udział w wielkim estetycznym doświadczeniu, jakim miał być festiwal Wagnera – traktowali to jedynie jako przyjemną rozrywkę, a nie wydarzenie transformujące życie, rodzaj sacrum (jak u Eliadego), potencjalna metanoia i tak dalej.
Rysując to nieco grubą kreską i w uproszczeniu: moje odczytanie konstatacji „śmierci Boga” jest takie, że dla Nietzschego była to katastrofa. Nie radość i hurra-optymizm, a raczej, jak w tytule książki Kierkegaarda, trwoga i drżenie. Skoro upada fundament wartości oraz, tym samym, zbudowane na nim wartości, ludzkość pogrąży się w nihilizmie i dekadencji. Człowiek potrzebuje więc nowych wartości, nowego dającego impuls do życia mitu, nowych wyobrażeń. Skoro transcendencja nie jest już dostępna (przynajmniej póki co), do dyspozycji zostaje immanencja jako teatr ludzkich zmagań. I tutaj ideał nadczłowieka, czego by o nim nie mówić, jest analogiczny do ideału świętości, świętego, w chrześcijaństwie. A więc, nowy cel i nowe wartości które są już tylko ziemskie, trochę wzorowane na starożytnej Grecji, ale w pewnym rodzaju dialogu z chrześcijaństwem (można to też określić jako wzięcie struktury chrześcijaństwa i wypełnienie nową treścią).

I teraz kwestia stylu – skoro była to katastrofa dla Nietzschego, to dlaczego opisywał to wszystko tak dziarsko, z patosem nowych szans, przezwyciężenia? Otóż rozumiał, że defetyzm nikogo nie zainspiruje, nie przyciągnie, nie zachwyci – a tym samym, jeżeli faktycznie chciał przewartościować wartości i próbować przeciwdziałać skutkom „śmierci Boga”, musi pisać tak, by być w stanie uwodzić ludzi, intrygować, zdobywać serca.

W „Antychrześcijaninie” (to w istocie lepsze tłumaczenie tytułu od „Antychrysta”) Nietzsche zauważa, że „filozof niemiecki jest wnukiem protestanckiego popa”. Jest to co prawda krytyka tradycji filozofii niemieckiej i skłonności do (skrytego?) teologizowania, ale ile w samym Nietzschem chrześcijanina?
Kilka rzeczy, które wymieniłem: sfera estetycznego sacrum (dionizyjskość), gest (odruch?) ratowania ludzkości przed klęską chrześcijaństwa, w tym celu niejaki dialog z chrześcijaństwem to jedno. Ale właśnie w „Antychrześcijaninie” Nietzsche przedstawia postać Chrystusa, jako kogoś bardzo wrażliwego, w sposób organiczny niezdolnego do czynienia zła i tak dalej – mówiąc krótko, przedstawia wizerunek Chrystusa, który można pokochać (niekoniecznie nawet uznając w nim realną postać) – i jest to, w moim odczuciu, wizerunek dopełniający się z postacią księcia Myszkina przedstawioną w „Idiocie” Dostojewskiego. To już coś. Symbol jako obiekt miłości to już coś.

Pisał też Nietzsche „potrzeba nam nowego rodzaju miłości” – więc nie czegoś innego niż miłość, ale nowego jej rodzaju (agape i chrześcijaństwo to cały osobny temat – na marginesie, w Biblii można znaleźć chyba sześć albo siedem określeń na miłość). Z powodu miłości, starej czy nowej, chciał znaleźć dla ludzkości ratunek i możliwość nowej afirmacji – a więc, zbawić ludzkość. Być może to sposób myślenia kogoś naśladującego Chrystusa. De facto więc chrześcijanina – bo któż jest bardziej chrześcijański: podążający za naukami Chrystusa czy próbujący powtórzyć jego ofiarę w czasie marnym? Pod koniec świadomego życia Nietzsche podpisywał się przecież jako „Ukrzyżowany”. (W odniesieniu do słynnego fragmentu „Ecce homo” brzmiącego „Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu” istnieją całe analizy, czy właściwym tłumaczeniem nie jest „Dionizos jako Ukrzyżowany”.)

Nie są to twarde dowody ani dopracowana wykładnia, raczej zbiór improwizowanych uwag składających się na nieodparte wrażenie, że duch twórczości i myślenia Nietzschego był w pewien sposób chrześcijański. Podobne podejście, poza wspomnianym Jaspersem, przedstawia też Jaromir Brejdak w książce „Ewangelia Zaratustry”, ale jej lektura dopiero przede mną (wiem tylko, że autor bada możliwość odczytania Zaratustry jako ucznia, nie adwersarza, Jezusa oraz że cnota darząca Nietzschego miałaby być odpowiednikiem chrześcijańskiej miłości, pokonanie odruchu zemsty odpowiednikiem chrześcijańskiego przebaczenia i tak dalej).

Na koniec, powtarzam, że to w żadnym wypadku nie jest próba ostatecznej interpretacji Nietzschego, w tym również mojej ostatecznej interpretacji – to raczej sposób myślenia, z którym eksperymentuję od jakiegoś czasu. Zamierzam zgłębiać temat dalej, między innymi. Nawiasem, kiedyś, przed laty, skłaniałem się do podobnego jak Twoje odczytania Nietzschego - ale później uznałem, że to nie wystarczy.

DST pisze:
11-09-2023, 08:56
Tytuł "The Long Defeat" w ogóle nie kojarzy mi się z "dionizyjskością" ani lekkością. Po prostu tego tak nie widzę, bo dla mnie dionizyjskość to natłok, szaleństwo i nieujarzmiona forma. Ale to kwestia perspektywy.
Też rozumiem, mniej więcej, dionizyjskość w ten sposób. Tytuł w istocie się z nią nie kojarzy, a przynajmniej nie do końca. Ale możemy spróbować – powiedzmy, że chodzi o życie: życie jako długa porażka. Czy możliwa do zaakceptowania w tej formie? Na to wygląda. Czy możemy śmiać się w obliczu własnej śmierci, by nawiązać do Bataille’a? Możemy. Czy jest to szalone? Chyba tak. Czy śmiech z własnej porażki jest afirmacją? To możliwe, może nawet transcendowaniem tejże porażki. Czy śmierć jest nieujarzmioną formą, brakiem formy? Tak. Czy jest to dionizyjskie?

Ostatnie słowa albumu – i ta rytmika! – które jakoś narzucają mi ten sposób myślenia:

"And still, under gods or tyrants, or philosopher kings…
Our life is our death and all is well under the sun!"

Zgadzam się, że tutaj poszalałem z interpretacją, ale może nie jest to kompletnie bez sensu. :D

DST pisze:
11-09-2023, 08:56
Zastanawiam się też na czym polega "strukturalna katolickość" DsO i czy nie jest to mądre hasło powtarzane wszem i wobec, którego nikt nie kwestionuje. Oczywiste są nawiązania do średniowiecznego chrześcijaństwa na "Si Monumentum...", ale zawsze mi się wydawało, że głównym motywem ich twórczości jest to, że Diabeł jest ciemną stroną Boga i takim trochę cieniem w kabalistycznym stylu.
Zdaje się, że tutaj znowu rzecz w formie, a nie treści – oraz w osobistych impresjach. Znalazłem nawet owego posta sprzed lat:
Sturm pisze:
25-05-2019, 16:37
Dzięki najnowszej płycie objawił mi się ostateczny sens DsO:

„Infernal Battles”, „Inquisitors of Satan” — Stary Testament

„Manifestations” — esseńczycy, Jan Chrzciciel

„SMRC” — Nowy Testament (Aspa odpowiada św. Pawłowi)

„Kénôse” — św. Augustyn

„Fas” — św. Tomasz z Akwinu

„Paracletus” — Pascal

„Drought” — Melabranche

„The Synarchy of Molten Bones” — Joseph de Maistre

„The Furnaces of Palingenesia” — Carl Schmitt („Wszystkie ważniejsze pojęcia współczesnej teorii państwa są zsekularyzowanymi pojęciami teologicznymi”).

Droga DsO odpowiada historii myśli katolickiej, albowiem nie wymaga chyba dowodu teza, że zespół jest strukturalnie katolicki.

Pytanie, co będzie dalej: Jan Paweł II? Alasdair MacIntyre? Tadeusz Rydzyk?

Podoba mi się na przykład przyporządkowanie „Fas” do św. Tomasza z Akwinu – właśnie na zasadzie prostych skojarzeń i intuicji, przez gęstość (i obszerność) myśli Akwinaty i gęstość muzyczną „Fas” etc. Fajne jest też przyporządkowanie rzeczy sprzed „SMRC” do tekstów sprzed Nowego Testamentu. „Paracletus” brzmi Pascalem. I ten Carl Schmitt przy „Furnaces”, hehe.

Trafiłem gdzieś twierdzenie, że o ile Nietzsche opłakuje śmierć Boga i jej konsekwencje, to Dso opłakuje analogiczną śmierć szatana – brzmi to dziwnie i intrygująco, natomiast nie mam pojęcia, co może znaczyć.

(Przeniosłem dyskusję tutaj, żeby później nie szukać.)
"God is a huge amplifier and life is just feedback."

https://meditatiomortis.wordpress.com/
Awatar użytkownika
ozob
zahartowany metalizator
Posty: 5852
Rejestracja: 19-02-2017, 22:50

Re: DEATHSPELL OMEGA

12-09-2023, 08:46

Wszystko fajnie, ale czy mógłbyś pisać pod starym nickiem.
"Bawi mnie, gdy widzę jak ludzie, których tam wtedy nie było, albo nie są Norwegami, rozwodzą się nad dawanymi czasami, jakby wszyscy jednoczyli się wówczas przeciwko wspólnemu celowi" - Dolk.
olgims
weteran forumowych bitew
Posty: 1489
Rejestracja: 06-09-2010, 23:25

Re: DEATHSPELL OMEGA

12-09-2023, 11:24

Wszystko fajnie, tylko ja bym przeczytał sobie wywiad z artystą (co on miał na myśli) bo te nadinterpretacje, chociaż ciekawe, za wiele nie mają wspólnego z rzeczywistością - zwłaszcza bawi to wpychanie dso w jakiś krypto-katolicyzm. Gdzie im najbliżej jest do prymitywnej blasfemii średniowiecznych sabatów, które w późniejszym etapie twórczości zostały dopełnione licznymi elementami fin de sciecle, i filozofiami postmodernistycznymi. Ortodox w bm to bym szukał raczej w reverorum ib malacht, tam nie trzeba sobie wmawiać, że chrześcijańska gnoza i chuj wie co, bo twórcy otwarcie mówią o swoim katolicyzmie.
Seein' me is def not repeated or done twice
I laugh as I cast the first stones at Christ
[V]
mistrz forumowej ceremonii
Posty: 8373
Rejestracja: 07-06-2009, 16:29

Re: DEATHSPELL OMEGA

12-09-2023, 12:44

Wrócił profesor. Let us pray.
If any man should attempt to criticize Braun's actions, he should be thoroughly patronized for his obviously Jewish behavior
Awatar użytkownika
DST
rasowy masterfulowicz
Posty: 2246
Rejestracja: 23-12-2010, 23:02

Re: DEATHSPELL OMEGA

13-09-2023, 20:29

Sylen pisze:
12-09-2023, 01:02


Zgadza się, plus minus o to chodziło – z tą różnicą, że ja nie czuję owego „wymęczenia”.
Oprócz tego, miałem na myśli (to nieco eksperymentalna impresja), że na „The Long Defeat” dostrzegam, może na wyrost, wyraz przepracowania (przepracowywania?) tego, co Jung nazywa Cieniem („Enantiodromia”, tytuł pierwszego utworu, to zresztą termin pochodzący z psychologii jungowskiej, a zapożyczony od Heraklita); w pewien sposób też przejścia w fazę dziecka wedle ujęcia z „Zaratustry” (po fazie wielbłąda i lwa), duch lekkości jako duch zabawy, nowego początku. Nawet jeżeli jest to zapośredniczone dzieciństwo faceta po czterdziestce czy pięćdziesiątce. Po monstrach w rodzaju „Fas” czy „The Furnaces of Palingenesia”, w których jest coś przytłaczającego, pojawia się wytchnienie, może nie pełne, może cierpkie, posępne nawet, ale jednak pojednanie się z własnym losem, zaakceptowanie siebie, patrzenie naprzód, zawsze naprzód.
Kto wie, co pojawi się na następnych albumach, ale teraz przynajmniej – odetchnienie, jutrzenka.
Zaś „Paracletus” kocham innym jeszcze rodzajem miłości.
Oczywiście o to, kto jak czuje nie będziemy się spierać. Biorąc kwestie czystej formy pod uwagę to twoja interpretacja ma sens, treściowo to o czym piszesz słabo chronologicznie komponuje mi się z "The Furnaces of Palingenesia", który miał wymiar bardziej ziemski, dystopijny i doczesny. Ciężko tekstowo umieścić go jako ogniwo łańcucha przed ostatnim albumem. Może gdyby ukazał się po "Paracletus", gdzie we wkładce był w krzyżu wąż (Szatan jako Jungowskie dopełnienie trójcy) byłoby to dla mnie bardziej przekonujące. Ale po raz kolejny - tłumaczę tylko swoją perspektywę, bo rozumiem że można tak na to patrzeć.
Sylen pisze:
12-09-2023, 01:02

Nie są to twarde dowody ani dopracowana wykładnia, raczej zbiór improwizowanych uwag składających się na nieodparte wrażenie, że duch twórczości i myślenia Nietzschego był w pewien sposób chrześcijański.
Bardzo uczciwie to określiłeś tutaj. Oczywistym jest, że Zaratustra jest postacią proroka wzorowaną na Chrystusie, ale jest to w moim odczuciu podanie alternatywy i niejako odwrotność postawy Chrystusowej - mówienie uczniom, żeby za nim nie podążali czy pochwała brawurowej postawy linoskoczka, który jest pochowany bodajże w dziupli, co zawsze uważałem za znamienne i symboliczne, jako zwrócenie go "do ziemi" a nie do "niebios" i wymyślonych ideałów. Nie wiem czy rozumiesz o co mi chodzi, bo może to brzmieć mętnie. Podsumowując - przypowieściowy charakter jego dzieł i aforyzmy są jak najbardziej chrześcijańskie w formie, ale to tak jak by powiedzieć, że black metal jest w głębi chrześcijański, bo używa krzyży (tylko odwróconych).
Z tym głównym dziełem Jaspersa jestem dość zaznajomiony i, tak jak tam pisał, można go czytać na wiele różnych sposobów i układać sobie z tych cegieł jego myśli własne budowle, tyle że moja i twoja wyglądają zupełnie inaczej :wink:

Sturm pisze:
25-05-2019, 16:37
Dzięki najnowszej płycie objawił mi się ostateczny sens DsO:

„Infernal Battles”, „Inquisitors of Satan” — Stary Testament

„Manifestations” — esseńczycy, Jan Chrzciciel

„SMRC” — Nowy Testament (Aspa odpowiada św. Pawłowi)

„Kénôse” — św. Augustyn

„Fas” — św. Tomasz z Akwinu

„Paracletus” — Pascal

„Drought” — Melabranche

„The Synarchy of Molten Bones” — Joseph de Maistre

„The Furnaces of Palingenesia” — Carl Schmitt („Wszystkie ważniejsze pojęcia współczesnej teorii państwa są zsekularyzowanymi pojęciami teologicznymi”).

Droga DsO odpowiada historii myśli katolickiej, albowiem nie wymaga chyba dowodu teza, że zespół jest strukturalnie katolicki.

Pytanie, co będzie dalej: Jan Paweł II? Alasdair MacIntyre? Tadeusz Rydzyk?

Nie znam na tyle myśli chrześcijańskiej, żeby się do tego odnieść, ale zawsze wydawało mi się to trochę naciągane. Chrześcijaństwo zawsze "wypierało" i jakby nie zgłębiało postaci Diabła, a Żydzi poszli w tym dalej traktując go jako chaotyczną siłę podziału tkwiącą w samym Bogu (sefira na Drzewie Życia zwana "Gevurah" bodajże) i także jako pierwotny mechanizm stworzenia (tutaj podobnie do gnostycyzmu). Chrześcijanie intuicyjnie to przeczuwali pisząc np. w średniowiecznych moralitetach o trójcy "the World, the Flesh and the Devil", ale wg mojej dość ograniczonej wiedzy w temacie nie wchodzili w to tak głęboko jak kabaliści. Jeśli DsO jest w jakiś sposób katolickie to tylko po to, żeby im wyciągnąć na powierzchnię Diabła i pokazać, że jest przed ich twarzą i jest częścią Boskiego świata = Si Monumentum Requires, Circumspice.
[/quote]
Awatar użytkownika
Sylen
starszy świeżak
Posty: 29
Rejestracja: 21-02-2018, 14:59

Re: DEATHSPELL OMEGA

14-09-2023, 23:56

Myślę, że można naszkicować pewien podział (wiadomo, że uproszczony, ale na potrzeby dyskusji starczy) poziomów percepcji dzieła muzycznego:

1) Treści zawarte w dziele expressis verbis, najbardziej oczywisty i dostępny poziom – wola twórcy.

2) Treści zawarte w dziele implicite, niewypowiedziane wprost przez twórcę, które może i podlegają dyskusji, ale, co istotne, nie są dowolne (!). Na tej zasadzie Ludwig Wittgenstein stwierdził o swoim „Traktacie”, że to, co w nim powiedział, jest równie ważne jak to, czego nie powiedział.

3) Treści, które odbiorca dodaje od siebie – muzyka przepuszczona przez osobistą perspektywę i doświadczenia. Przykładowo, utwór „Celladoor” The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble traktuje w moim odczuciu o pewnym epizodzie z mojego życia i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej – członkowie TKDE rzecz jasna nawet nie wiedzą o moim istnieniu, ale ja w tym utworze słyszę wspomnianą historię, mając jednocześnie świadomość, że nikt poza mną nigdy tego nie usłyszy.

I teraz – to, co Ty (i kolega olgims wyżej) opisujecie, plasuje się w pierwszej kategorii. To zdaje się całkiem jasne i nie ma o co kruszyć kopii. Wasze opisy zdają mi się adekwatne.

To, co opisywałem tutaj:
Sylen pisze:
12-09-2023, 01:02
Zgadza się, plus minus o to chodziło – z tą różnicą, że ja nie czuję owego „wymęczenia”.
Oprócz tego, miałem na myśli (to nieco eksperymentalna impresja), że na „The Long Defeat” dostrzegam, może na wyrost, wyraz przepracowania (przepracowywania?) tego, co Jung nazywa Cieniem („Enantiodromia”, tytuł pierwszego utworu, to zresztą termin pochodzący z psychologii jungowskiej, a zapożyczony od Heraklita); w pewien sposób też przejścia w fazę dziecka wedle ujęcia z „Zaratustry” (po fazie wielbłąda i lwa), duch lekkości jako duch zabawy, nowego początku. Nawet jeżeli jest to zapośredniczone dzieciństwo faceta po czterdziestce czy pięćdziesiątce. Po monstrach w rodzaju „Fas” czy „The Furnaces of Palingenesia”, w których jest coś przytłaczającego, pojawia się wytchnienie, może nie pełne, może cierpkie, posępne nawet, ale jednak pojednanie się z własnym losem, zaakceptowanie siebie, patrzenie naprzód, zawsze naprzód.
Kto wie, co pojawi się na następnych albumach, ale teraz przynajmniej – odetchnienie, jutrzenka.
Zaś „Paracletus” kocham innym jeszcze rodzajem miłości.
moim zdaniem plasuje się w drugiej kategorii, rzeczy zawartych implicite na albumie.

Natomiast domniemania o katolickiej naturze twórczości Dso, moim zdaniem, plasują się w trzeciej kategorii – wolnej interpretacji. Przyznam, że pociągająca byłaby próba uzasadnienia, że katolickość Dso znajduje się w drugiej kategorii – ale sam bym się tego nie podjął, bowiem zwyczajnie nie wydaje mi się to realne.

Które z wymienionych będzie ważniejsze przy odsłuchu zależy, rzecz jasna, od osobistych preferencji – jeden będzie wolał trzymać się litery prawa (woli twórcy), inny poszukać ukrytych głębi, a kolejny znaleźć w muzyce własne historie i tak dalej – a najpewniej na przemian. Podejrzewam, że każdemu zdarza się słuchać muzyki przez te różne pryzmaty, i to nawet w odniesieniu do tego samego utworu czy albumu, w różnym czasie, w zależności od potrzeb etc.
DST pisze:
13-09-2023, 20:29
Z tym głównym dziełem Jaspersa jestem dość zaznajomiony i, tak jak tam pisał, można go czytać na wiele różnych sposobów i układać sobie z tych cegieł jego myśli własne budowle, tyle że moja i twoja wyglądają zupełnie inaczej :wink:
O widzisz, skoro znasz tę książkę Jaspersa, to zwróć uwagę, że mówi tam o „ofierze” Nietzschego – a cóż bardziej religijnego, już nie mówiąc o chrześcijaństwie, niż właśnie ofiara. :)))

olgims pisze:
12-09-2023, 11:24
Wszystko fajnie, tylko ja bym przeczytał sobie wywiad z artystą (co on miał na myśli)
Jasne, ale był w ogóle jakiś wywiad dotyczący "The Long Defeat"? Wiem, że po "The Furnaces..." pojawił się wywiad w "Bardo" i nawet czytałem fragmentami, ale o późniejszych rzeczach nie słyszałem.

olgims pisze:
12-09-2023, 11:24
Ortodox w bm to bym szukał raczej w reverorum ib malacht, tam nie trzeba sobie wmawiać, że chrześcijańska gnoza i chuj wie co, bo twórcy otwarcie mówią o swoim katolicyzmie.
Znam i cenię Reverorum ib Malacht - natomiast odnośnie do "wmawiania sobie", patrz wyżej. :)
"God is a huge amplifier and life is just feedback."

https://meditatiomortis.wordpress.com/
Sodomix
postuje jak opętany!
Posty: 538
Rejestracja: 12-04-2007, 14:42

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-01-2024, 11:25

'Afterwards, the band started rehearsing to prepare for a series of concerts. Line-up complications eventually doomed the attempt at performing this particular album live.'

Awatar użytkownika
WaszJudasz
zahartowany metalizator
Posty: 3522
Rejestracja: 16-11-2010, 13:18

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-01-2024, 12:25

Rozpierdolspell Alfa i Omega też. Mam nadziej, że wrzucą jeszcze jakieś odpryski.
Mózg powiększa się w czaszce, kiedy wody w rzece wzbierają. Wtenczas błony czerepu się wznoszą, przybliżając do czaszki.
olgims
weteran forumowych bitew
Posty: 1489
Rejestracja: 06-09-2010, 23:25

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-01-2024, 14:43

No to rozumiem, że ten pomysł rozwinęli przy okazji nagrywania the long defeat. Dlatego ten album ma tak zajebiste, żywe brzmienie.
Seein' me is def not repeated or done twice
I laugh as I cast the first stones at Christ
Sodomix
postuje jak opętany!
Posty: 538
Rejestracja: 12-04-2007, 14:42

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-01-2024, 14:55

Całkiem możliwe. Z tego co pamiętam w którymś wywiadzie wspominali, że Furnaces było nagrane 'na żywo' w studio.
Jak ma się sprawa z Long Defeat? Nie mam pojęcia
Awatar użytkownika
WaszJudasz
zahartowany metalizator
Posty: 3522
Rejestracja: 16-11-2010, 13:18

Re: DEATHSPELL OMEGA

09-01-2024, 15:09

Tak samo, w książeczce jest adnotacja, że recorded live. Niesamowita sprawa.
Mózg powiększa się w czaszce, kiedy wody w rzece wzbierają. Wtenczas błony czerepu się wznoszą, przybliżając do czaszki.
ODPOWIEDZ