Wrzuciłem sobie właśnie ostatni album i cóż.... w pierwszej chwili odrzuca, ale im dłużej słucham tym mocniej wsiąkam w klimat tego krążka i powiadam Wam będąc właśnie przy odsłuchu czwartego kawałka wcale nie mam ochoty wyłączyć.
Teoretycznie te wokale powinny doprowadzić do nudności i zawrotów głowy. Ciągnące się gitarowe melodie niczym gluty z nosa sprawić, że w gardle powinno pojawić się wspomnienie zjedzonej kilka godzin temu kolacji. Ale nie.
Jest w tej muzyce coś magnetycznego - może to tylko jakaś magia chwili, gdy w środku nocy wokół głucha cisza, a za oknem mróz i ciemność. Jestem pewien, że gdybym dziś podróżując samochodem nieroztropnie włączył ten album to szuflada mojego CD wyplułaby go ze wstrętem niczym gumę do żucia, która dawno straciła już swój smak a na dodatek zaczęła się rozpuszczać i przyklejać do zębów.
ALCEST tworzy muzykę senną i nieco rozmarzoną, klimatyczną i niebezpiecznie balansującą na granicy tandety, ale moim zdaniem jej nie przekraczającą. Czuję, że można ten zespół pokochać - potrzeba tylko odpowiedniego kontekstu, odpowiedniej chwili i nastroju.
A jeszcze okładeczkę wkleję, żeby było bardziej kolorowo i żeby Ci, którzy czytać nie umieją lub nie czytają płynnie nie musieli się męczyć i klikając ten temat wynieśli z niego jakieś wspomnienie :)
