Kurwaćukoglu pisze:Najbardziej przejmującym utworem na płycie jest zresztą wybrany do promocji krążka House Of Plagues, zawierający masę ciekawych riffów, wiele efektownych melodii, jak i niebanalnie zaaranżowany fragment spokojny.
Posłuchałem sobie z ciekawości tego kawałka. Ogólnie jest tak, że zespół chciałby, żeby kawałek zawierał masę ciekawych riffów, efektownych melodii i niebanalnie zaaranżowany fragment spokojny, ale
- riffy są raczej mdłe i uwagi nie przykuwają, nic w nich ciekawego nie słyszę, a już na pewno nic czego bym gdzieś, kiedyś nie słyszał. Więc nie wiem po co ich słuchać.
- melodie są efektowne, to i owszem, ale w taki sam sposób jak w większości kapel grających tego typu progresywny metal, czyli nic z tej efektowności nie wynika.
- na czym polega niebanalne zaaranżowanie fragmentu spokojnego to ja nie wiem, krótkie wyciszenie, chwila spokoju, a potem płynny wzrost napięcia do poprzedniego poziomu, co tu niebanalnego? Raczej jest to banalne właśnie.
Do tego dochodzi irytujący wokal, gdzieś na skrzyżowaniu niezbyt udanej kalki TOOL i MASTODON.
Podsumowanie: randomowe, progresywne pitolenie, niestety. Technicznie poprawne, ale wyprane z indywidualizmu.
Kurwaćukoglu pisze: Umiejętności to dzisiaj podstawa. Czym więcej ich masz, tym łatwiej Ci przekazać to, co masz do przekazania. Proste. Oczywiście umiejętności rozumiane środek, a nie cel.
No właśnie słuchając tego czegoś mam wrażenie, że muzycy stawiają je sobie za cel i myślą, że to wystarczy. Częsta przypadłość w sumie. Czyli niech spadają na bambus.
Poza tym wysokie umiejętności techniczne nie muszą przekładać się na skomplikowanie muzyki, w zasadzie najlepiej jak jest odwrotnie. Zresztą to dotyczy prawie każdej działalności twórczej, od muzyki po pisanie - rzeczy dobre to te, które są pozbawione wszystkich elementów zbędnych. Niezbędne minimum = kondensacja treści = lepszy efekt. Wirtuozerski warsztat to narzędzie do tego, by zrozumieć, że trzy dźwięki mogą wyrazić więcej niż pięć dźwięków i wiedzieć, dlaczego tak jest. Więc po co grać pięć?
Zachwyt techniką prowadzi szybko do akademickiego formalizmu i wyprania sztuki z autentyzmu, zastąpionego pozbawionym iskry rzemieślniczym żłobieniem pod oklepane schematy (a słuchając tego DEADLY CIRCUS FIRE serio nie słyszę nic, co wnosili by do swojej muzyki sami z siebie, wszystko jest "skądś"). Problem w tym, że odbiorcom łatwo zaimponować umiejętnościami i pokazowym pitoleniem, a niektórzy twórcy mogą przez to nawet uwierzyć, że o to właśnie w twórczości chodzi. To już taka trochę psychosocjologia twórczości, ale coraz częściej mi się zdaje, że tak to właśnie działa.
Btw co myślisz o BURZUM?