POISON BLOOD
: 23-08-2017, 12:46
[youtube][/youtube]
Ironią losu jest to, że taki materiał ukazuje się z logiem Relapse Records, która przez lata wzbraniała się przed wydawaniem black metalu w jakiejkolwiek postaci (pierwszym wyjątkiem od tej reguły była zdaje się trzecia płyta WEAPON). Podejrzewam też, że założony przez Jenksa Millera z HORSEBACK i Neilla Jamesona z KRIEG zespół może w związku z tym być potraktowany jako typowa hipsterka, żerująca na "trendzie". Tymczasem dostajemy mocno bezkompromisowy materiał, zawstydzający wielu podziemnych radykałów, wydających swoje materiały na limitowanych do 15 sztuk kasetach. Prymitywny, surowy black metal wyrastający z twórczości VON, PROFANATICA, BEHERIT i co bardziej radykalnych odłamów europejskiego BM (miejscami miałem lekkie skojarzenia z rejonami LLN i TTF), który skończy się zanim pomyślisz o tym jakiej piwnicznej demówki posłuchać w następnej kolejności. Zaczyna się od nudnego, wymęczonego riffu, który wymyśliłby na kacu każdy, kto choć przez chwilę trzymał w ręku gitarę, ale parę chwil później wchodzi już motyw jak z najlepszych fragmentów płyt ARCHGOAT. Brzydkie, prostackie i wulgarne granie, niespełna 19 minut szczęścia/nieszczęścia*.
*niepotrzebne skreślić
Ironią losu jest to, że taki materiał ukazuje się z logiem Relapse Records, która przez lata wzbraniała się przed wydawaniem black metalu w jakiejkolwiek postaci (pierwszym wyjątkiem od tej reguły była zdaje się trzecia płyta WEAPON). Podejrzewam też, że założony przez Jenksa Millera z HORSEBACK i Neilla Jamesona z KRIEG zespół może w związku z tym być potraktowany jako typowa hipsterka, żerująca na "trendzie". Tymczasem dostajemy mocno bezkompromisowy materiał, zawstydzający wielu podziemnych radykałów, wydających swoje materiały na limitowanych do 15 sztuk kasetach. Prymitywny, surowy black metal wyrastający z twórczości VON, PROFANATICA, BEHERIT i co bardziej radykalnych odłamów europejskiego BM (miejscami miałem lekkie skojarzenia z rejonami LLN i TTF), który skończy się zanim pomyślisz o tym jakiej piwnicznej demówki posłuchać w następnej kolejności. Zaczyna się od nudnego, wymęczonego riffu, który wymyśliłby na kacu każdy, kto choć przez chwilę trzymał w ręku gitarę, ale parę chwil później wchodzi już motyw jak z najlepszych fragmentów płyt ARCHGOAT. Brzydkie, prostackie i wulgarne granie, niespełna 19 minut szczęścia/nieszczęścia*.
*niepotrzebne skreślić