
Shane Embury i Kevin Sharp, wspomagani przez dwie inne legendy sceny: Dannego Lilkera i Dannego Herrere, powracają po czterech latach z nowym pełnowymiarowym materiałem. Poisoned Apple to 17 krótkich, na ogół mieszczących się w 2 minutach szaleńczych kompozycji. Część z nich, zachowując pierwotne aranże pochodzi z wcześniejszych splitów z 324 i Blood Duster. Muzyka zawarta na najnowszym krążku angielsko-amerykańskich kolaborantów to oczywiście metaliczny hardcore/crust zagrany według najlepszych wzorów starej szkoły tego gatunku. Nie ma zatem tutaj mowy o naiwnych i skocznych piosenkach dla zbuntowanej młodzieży. Ta muzyka jest brudna, dewastująca, chaotyczna i wściekła. Dla wszystkich miłośników takich klasycznych wyziewów jak choćby Extreme Noise Terror, Disrupt, Siege czy Septic Death nowa płyta Venomous Concept to jazda obowiązkowa. To co jednak dla jednych mogłoby by stanowić pozytywną wartość tej muzyki, może zarazem zaniżać jej ogólną ocenę. Brak bowiem muzyce zawartej na Poisoned Apple oryginalności czy choćby, szanując świadomie obrany przez muzyków kierunek, odrobiny świeżości dodanej do starego już gatunku. Słuchając tej płyty odnosi się nieodparte wrażenie, że wszystkie utwory tam zawarte to zwyczajnie przeróbki starych utworów pewnego zespołu, który jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności nikomu wcześniej nie był znany i tylko dzięki temu te 17 utworów anektowano jako oryginalne kompozycje Venomous Concept. Mógłbym darować sobie również wymienianie na wstępie personaliów muzyków tworzących tą grupę. Venomous Concept bowiem w bardzo niewielkim stopniu przypomina to, co grają oni na co dzień w swoich macierzystych grupach – Napalm Death i Brutal Truth. To także, biorąc w nawias pewne gatunkowe zależności i oczywistości, inna muzyka i zapewne skierowana do nieco przynajmniej innego odbiorcy. Wyjątkiem i to od razu chwalebnym jest Kevin Sharp. Już przy pierwszych dźwiękach jego głos brzmi bardzo znajomo i charakterystycznie, przede wszystkim jednak - to z pewnością najlepsze wokale jakie Sharp nagrał w swojej karierze. Szalenie urozmaicone, nie ograniczające się do jednego rejestru, wreszcie wyjątkowo agresywne. Ostatecznie jednak, zostawiając na boku kwestie oryginalności tej muzyki to z naprawdę wielką przyjemnością słucha się takich zabójczych wałków jak choćby „Drop Dead”, „Toxic Kiss”, „Artist Friendly” czy kapitalny d-beatowy „Workers Unite”. I temu zapewne służyło nagranie tej szybkiej i wściekłej płyty – zamiast przekopywać się przez dziesiątki klasycznych płyt, mamy tutaj coś w rodzaju esencji wyciśniętej z nich wszystkich.
U mnie wysoka nota: 8,5/10
A jaka u was?