
CIRITH UNGOL
Epicki metal – to najlepsze określenie, inne nie pasują. Oczywiście na to składają się elementy heavy, hard-rocka, czy nawet doom metalu. Black Sabbath, Mountain, Thin Lizzy – oto inspiracje bohaterów niniejszego tematu. No, ale to chyba wiecie i macie obcykane, a dyskusja o tych panach nie pojawiła się dotąd jedynie przez przypadek.
4 albumy na koncie, z czego liczą się przede wszystkim 3 pierwsze (podobno, bo ostatniego – "Paradise Lost" – nie słyszałem, ale wiem, że zarówno zespołowi, jak i fanom przyniósł sporo rozczarowań). Debiut – "Frost and Fire" (1981) jest jeszcze mocno osadzony w rocku z poprzedniej dekady i dzięki temu niezwykle urokliwy (przynajmniej dla mnie).
Mistrzostwem świata jest oczywiście drugi long "King Of The Dead" (1984) – najlepszy album Amerykańców – prawdziwa kopalnia hitów przyobleczona jeszcze w zajebistą atmosferę, która sprawia, że niektórzy fani zwykli określać muzykę Cirith Ungol mianem dark metalu. KAŻDY kawałek na tym albumie, dosłownie jeden po drugim, to wyśmienite kompozycje zapadające od razu w pamięć. Mnie chyba najbardziej urzeka "Finger Of The Scorn", choć pewnie wielu z Was wskaże "Black Machine". Przekomarzanie się nie ma większego sensu, bo wszystkie, bez wyjątku, są zajebiste.
"One Foot In Hell" (1986) w niewielkim tylko stopniu odstaje od poprzednika. Jest nieco bardziej speed metalowy, troszkę oczyszczony z wpływów lat 70., a przez to bardziej "pod wytwórnię". Panowie podpisali bowiem papiery z Metal Blade i można domniemywać, że dzięki temu pojawiły się elementy ciążące w kierunku pewnych heavy metalowych standardów tamtej epoki. Mimo wszystko to wciąż kawał zajebistej muzy o łatwo rozpoznawalnym stylu.
Aha… i jeszcze jedno: Tim Baker posiada jedyny w swoim rodzaju głos, który jak ulał pasuje do tej muzyki. Wiem, że wielu osobom wydaje się on wyjątkowo irytujący, szczególnie gdy wchodzi w wysokie rejestry, ale naprawdę trzeba być głuchym pniem, żeby w jakikolwiek sposób łączyć tę manierę z gejowatym pianiem heavy-kogutów. Wokal Bakera jest pełen pasji i zadziorności, owszem, niesie też pewną dawkę patosu, ale w żadnym wypadku komicznego. Nie wyobrażam sobie dzisiaj tych płyt z innym zaśpiewem. Chyba straciłyby swój charakter.
Dobra, walić elaboraty na pół strony, bo kapela na to zasługuje i zdecydowanie jej kultowy status nie powinien ograniczać się jedynie do starych fanów heavy metalu, czy hard rocka, bo to muzyka "ponad podziałami" – tak wysoka jest jej jakość.