Tak sobie myślę, jaka ta płyta będzie i tak sobie zgaduje, że to chyba będzie album, po którym będzie można powiedzieć śmiało: Dawidzie, witaj w domu, co prawda żadna strzykawka ci nie wystaje z kieszeni, nie unosi się nad tobą atomowy grzyb charakterystycznego słodkawego dymu, nie chowasz w dłoni żadnych pigułek, ale jako stary menel z trzęsącymi się dłońmi, nerwowymi tikami i mordą zrytą przez życie niczym ściółka przez starą lochę ze stadem warchlaków, rozliczający się, po menelsku, a jakże, ze swoimi demonami, także jesteś całkiem przekonujący. Stary dobry Dawidzie...
Tak sobie przypuszczam, że
Mastermind to album do którego będzie się podchodzić jak do jeża. No bo
Diablo słabe, no bo nie ma pigułek, no bo to jakieś wieśniaki z Austrii wydają, no bo Wyndorf gruby i w ogóle... Mój wewnętrzny głos mi mówi jednak, że będzie to też płyta, przy której, już podczas pierwszych dwóch-trzech przesłuchań, głowa sama będzie powoli ruszać na spacer, automatycznie wracając na znaną od lat, chociaż ostatnio nieco zapomnianą, orbitę... No na pewno lepiej niż ostatnio... No rzeczywiście, fajnie, fajnie... Już słyszę te głosy w duchu. Oczyma wyobraźni widzę też te głosy po 4-5 przesłuchaniach... Kurwa, jak oni sprytnie poukrywali te smaczki... Ja jebie, grać jak The Stooges i nakładać tyle gitar?!... Już widzę, jak w okolicach 10 przesłuchania kilku rozbije sobie czoło o podłogę, dziękując Panu za Wyndorfa... Widzę samego siebie, jak po 15 kółeczku mówię głośno JA PIERDOLĘ!

Tak sobie oczywiście tylko przypuszczam
Mam też przeczucie co do brzmienia

Coś mi mówi, że będzie bardzo ascetyczne, suche, jakby Wyndorf chciał zupełnie zatrzeć wrażenie po plastikowym
Diablo... Zgaduję, że będzie niszczył bass - potężny, często przesterowany, napędzający większość numerów... Sądzę, że to będzie bardzo dopracowany album, może nawet aż za bardzo... Przez to nie aż tak energetyczny jak np.
Powertrip, za to w taki specyficzny sposób... senny. Nie tak, jak
God Says No, który był jak ostry zjazd po kilku dobach ćpania... To raczej taka senność świeżo upieczonego abstynenta - jak te jebane krople kapią z cholerną chirurgiczną precyzją, jak te zafajdane gołębie tupocą o dach... Takie mam przeczucia
Czuję w moczu, że
Hallucination Bomb rozpocznie się od potężnego przesterowanego basu i okaże się piękną, nieco bluesową wariacją na temat klasycznych walców Iommiego, nieco leniwą, ale też i niemal doom metalową. jakoś tak przypuszczam, że na koniec numeru wjedzie taki motyw, że mi gacie spadną - ot, równie prosty, co genialny, trzy akordy na krzyż wzmocnione chórem Wyndorfów
Głęboko wierzę też, że
Bored With Sorcery okaże się cudownym hołdem dla tej proto-punkowej twarzy Hawkwind, z zajefanymi dialogami kosmicznej gitary i sapiącego pod przesterem Wyndorfa, który będzie się tu rozliczał z jakąś suką, dla której gotów był uruchomić atomową zagładę
Zgaduję również, że
Dig That Hole będzie wyjątkowo ascetyczne, klasycznie rockowe, a charakterystyczne WHOOOOO OOOOOOOOO, jak już wbije się mi w głowę, to wyjść nie będzie chciało

Mam też dziwne przeczucie, że
Gods and Punks okaże się hitem nad hity, ślicznym pomostem między The Stooges, AC/DC i dwójką Danziga

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Wyndorf postawi tu ważkie egzystencjalne pytanie o to, czy można pierdolić kurację, gdy jest się martwym
Widzę oczyma duszy, że najsłabszym ogniwem albumu będzie
The Titan Who Cried Like a Baby. Nie to, że będzie to zły numer, jak na tzw. klawiszową balladę będzie on zapewne nawet doskonały... Za to numer tytułowy... cóż, coś mi mówi, że będzie to kolejny oparty na pięknym basie walec z klasycznym riffem made in Sabbs. Taki trochę powrót też do epoki
Powertrip. Bardziej hiciarski, wręcz nieprzyzwoicie hiciarski będzie za to
100 Million Miles. Chociaż coś mi mówi, że tu tez pierwsze skrzypce będzie grał przesterowany bass, tyle, że w mocno punkowym sosie
Moje trzecie oko mówi mi, że
Perish in Fire będzie daniem głównym wzbogaconym o przyprawy w postaci całej armii potężnych pierwotnych bębnów. Mam wrażenie, że będzie po prostu zbyt krótki... gdy te piękne solówki się rozpędzą nagle będzie bum... i klasyczna wyciskająca łzy ballada, czyli
Time Machine. Nikt tak nie wyciska łez, jak Wyndorf
When the Planes Fall From the Sky to najprawdopodobniej znów będzie niemal doom metalowy walec. Znów z doskonałą końcówką. Tak coś czuję, że dwa ostatnie numery będą za to bardzo zaskakujące. Ni to balladowe, ni to rock'n'rollowe, coś jakby Hellacoptres ze złotego okresu
By the Grace of God. W pierwszym z pewnymi akcentami świadczącymi w osłuchaniu w zespole tańca i pieśni Thin Lizzy
No ale to tylko takie moje luźne przypuszczenia
