kenediuszowy wpis mnie zainspirował. temat nie ma na celu DYSKRYMINACJI (no gdzież dyskryminować, toż to niepoprawne politycznie), a wymianę poglądów, historii odnośnie tej 'kultury'. czy ktoś dla kontrastu się zetknął z jej pozytywnymi aspektami? czy cyganie może jednak mają jakieś dobre cechy, a rabowanie, żebranie, sranie po ulicach to tylko stereotyp? dlaczego rządy ich tolerują? czy może nie tolerują, ale nie potrafią ich zwalczyć, bo łapanie cyganów to jak łapanie szarańczy? w temacie podróże wkleiłem już jedną obrzydliwą historię, tutaj temat pozwolę sobie rozpocząć od utworu dedykowanemu cyganom, autorstwa DJ KURWA SPIERDALAJ
[youtube][/youtube]
co sądzicie?
Cyganie
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
- Aron
- postuje jak opętany!
- Posty: 506
- Rejestracja: 19-01-2006, 19:00
- Lokalizacja: ראדומסק
Re: Cyganie
Kiedyś na forum udzielał się tu jeden Cygan. Zapodawał prawie same ultra techniczne i niszowe zespoły. Niektóre z nich nawet niezłe były.
W dodatku pisał bardzo ładną i składną polszczyzną (prawie jak Maria Konopnicka).
Widocznie był z arystokracji - jakiś książę cygański, albo ktoś w tym stylu:)
W dodatku pisał bardzo ładną i składną polszczyzną (prawie jak Maria Konopnicka).
Widocznie był z arystokracji - jakiś książę cygański, albo ktoś w tym stylu:)
Pierwsze płyty Kreatora to wg mnie straszny łomot, w pamięci pozostała mi tylko "The Flag Of Hate" , natomiast Hordes Of Chaos, zawiera więcej melodyki i ogólnie nawet całkiem mi się podoba.
z forum fanów Metalliki
z forum fanów Metalliki
- Sybir
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 10677
- Rejestracja: 16-11-2011, 22:15
- Lokalizacja: Voivodowice
Re: Cyganie
O, widzę, HSVV, że zatęskniłeś za tematem w rodzaju tego o grubasach, co? :D
nicram pisze:Antichrist niszczy UaFM w pięć sekund.
Triceratops pisze:szczepic sie mozna na rzadko mutujace i w miare stale genetycznie wirusy, jak gruzlica, krztusiec, blonica czy np koklusz
Re: Cyganie
Wiem, ze to już było gdzieś indziej na forum, ale skoro ktoś założył taki temat...
A było to tak.
Pewnego wieczoru w Lagos (Portugalia) doszedłem do wniosku, że północ to najwyższy czas na opuszczenie przytulnego McDonalda i rozbicie namiotu. Byłem o to spokojny, bo zaraz obok (500 m) był kawałek zielonego terenu. Okazał się on być kompletnie zaśmiecony, co dla mnie jest dobrym znakiem - widocznie teren jest niczyj i nikt o niego nie dba. Były ślady ognisk, więc pewnie lokalna młodzież przychodziła tam czasem przypalić kiełbaskę. Ale tego wieczoru nikogo nie widziałem. Naokoło było też dużo końskich... No, tego, co koń robi, jak już się naje. Ale były wyschnięte, więc namiotu nie ubrudzę.
Gdy już rozbiłem namiot i włączyłem muzykę na laptopie, psy obok zaczęły głośno szczekać. Co prawda widziałem obok jakieś białe płachty, ale pomyślałem sobie, że ktoś tam uprawia pomidory czy inną zieleninę. Ciężko było zresztą przewidzieć to, co tam było.
Nieopodal zobaczyłem białą plamę koszuli, dwie osoby. Skoro mnie obserwują, to pewnie też przyjdą. Trudno, widocznie teren jednak jest czyjś i trzeba będzie się tłumaczyć. Może się dogadamy, może nie i mnie przegonią, trudno. Najlepsze co mogłem zrobić to wyjść im naprzeciw.
Spuścili psy. Nie rzuciły się na mnie od razu, ale były blisko.
Zrobiłem parę kroków w stronę zbliżających się postaci, mówiąc po angielsku, że przepraszam, że nie wiedziałem że to prywatny teren i w ogóle. Parę kroków później zobaczyłem, że idą do mnie z drewnianymi pałami większymi niż oni sami.
Ups...
Powtarzałem w kółko to samo myśląc, że wzięli mnie za koniokrada, a ich ktoś wynajął do ochrony koni, których rżenie gdzieś usłyszałem. Ja do nich po angielsku, oni do mnie po portugalsku. Chyba kazali mi kłaść się na ziemię ("terra?"). Gdy tego nie zrobiłem, oberwałem drewnianą pałą w rękę. Uklęknąłem. Ok, rozumiem, co chcecie mi przekazać.
Popatrzyli na namiot tak, jakby dopiero go zobaczyli. W kilka sekund zleciało się 5-6 osób więcej, w tym dwie kobiety. Chyba cyganie?
Tobacco! Tobacco! Prędko rozdałem te kilka papierosów które miałem, jednego zostawiając w ustach. Na widok komputera podniecili się jak dziecko pod choinką. Zły znak. Na migi spytali, czy chcę tam spać i że jeśli tak, to ok. Na pytanie, czy ktoś mówi po angielsku, pokazali mi, że są nieczytaci i niepismaci.
Gdy dopalałem ostatniego papierosa, zostało już tylko trzech, w tym dwóch z pałami. Nic nie mówili, tylko patrzyli, jak dopalam papierosa. O co chodzi?
W końcu i oni poszli, ale jeden wrócił z papierosem dla mnie. Pokazał coś związanego z jedzeniem, na co wyciągnąłem to co miałem - muesli i dżem. Nie, nie, pyta, czy jestem głodny. No, w sumie trochę tak...
Wrócił po dwóch minutach z talerzykiem na którym znajdował się ryż z muszelkami (w środku wciąż mięsko). I tak sobie jadłem, i uczyliśmy się słów - ja go po angielsku, on mnie po portugalsku. Koń, namiot, trawa...
Jak tylko zjadłem, zaczął żebrać. Por favor, por favor, dwoje małych dzieci, por favor. Dałem 3 euro, które miałem w monetach. Przy sobie miałem jeszcze 35, ale nie dam nic więcej, bo jak pokażę, gdzie mam saszetkę, to koniec zabawy. No i tak to trwało z 5 minut - on por favor, i że jak nie mam to żebym poszedł do banku (no chyba kogoś pogięło). A ja - że naprawdę nie mam, że autostop, spanie w namiocie itd. Ktoś musiał się w końcu ugiąć. Tym razem wygrałem. Poszedł w końcu do siebie.
Teraz opcja pierwsza: próbuję wyśliznąć się i zanieść laptopa, pieniądze, aparat, dokumenty i klisze do McDonalda, i wziąć je stamtąd rano. Ale byłem jasno ubrany, a oni siedzieli przy kuchni 50 m dalej. Pozostała więc opcja druga: laptop pod namiot, a dokumenty i pieniądze w bieliznę. I lulać. W imię Boże.
Noc minęła spokojnie, mimo porywistego wiatru, który czasem sprawiał wrażenie, że ktoś naciska na namiot - spałem dobrze.
Zgodnie z przewidywaniami, skoro siedzieli do późna, to rano jeszcze spali. Złożyłem namiot, zaryzykowałem jeszcze zdjęcie ich baraków (wozy! konie! kto widział dzisiaj takich cyganów?) i gdy byłem już prawie gotowy się zawinąć...
- Amigo! Amigo!
Ech. Darł się za głośno, bym udawał, że go nie słyszę. Zebrałem wszystko i podszedłem. Leżał na kocu ze swoją... Kobietą... Żoną... Siostrą... Nie wiem, jak to dokładnie u nich działa. No i znowu por favor i por favor, do znudzenia. I że 5 euro za ten cudny nocleg w hotelu Pod Końskim Gównem. A ja do znudzenia że autostop i namiot i nie mam pieniędzy. Po kilku minutach jednak jego cierpliwość się skończyła.
Powiedział coś do kobiety, która wstała, podeszła do stołu na którym leżał koszyk, i wyciągnęła z niego rewolwer.
A więc negocjacje wchodzą na nowy poziom. A on ma wszystkie argumenty, tak na oko co najmniej sześć w magazynku.
Wycelował i spytał: "No money?"
Stałem i patrzyłem. Z braku lepszego rozwiązania przestałem mówić i patrzyliśmy się sobie w oczy przez około minutę. Czasem coś powiedział on, czasem jego kobieta. Ale nie rozmawiam z ludźmi, którzy celują do mnie z pistoletu. A w Maroko zdążyłem się nauczyć, że nie ma nic lepszego na kłótnie, niż popatrzeć komuś w oczy i milczeć.
Nie jestem pewien, dlaczego - czy nie wytrzymał swojej roli westernowego twardziela, czy pomyślał, że zaniemówiłem ze strachu - ale stała się rzecz dziwna. Rzucił mi pistolet pod nogi. Podniosłem i sprawdziłem środek - nie było naboi. Odrzuciłem go i odwróciłem się. Na początku szedłem powoli (bo wiadomo, że jak coś biegnie, to należy to widocznie gonić), a cygan mówił wciąż "amigo! amigo!". Gdy doszedłem jednak do pierwszych krzaków - spieprzałem ile sił w nogach.
A było to tak.
Pewnego wieczoru w Lagos (Portugalia) doszedłem do wniosku, że północ to najwyższy czas na opuszczenie przytulnego McDonalda i rozbicie namiotu. Byłem o to spokojny, bo zaraz obok (500 m) był kawałek zielonego terenu. Okazał się on być kompletnie zaśmiecony, co dla mnie jest dobrym znakiem - widocznie teren jest niczyj i nikt o niego nie dba. Były ślady ognisk, więc pewnie lokalna młodzież przychodziła tam czasem przypalić kiełbaskę. Ale tego wieczoru nikogo nie widziałem. Naokoło było też dużo końskich... No, tego, co koń robi, jak już się naje. Ale były wyschnięte, więc namiotu nie ubrudzę.
Gdy już rozbiłem namiot i włączyłem muzykę na laptopie, psy obok zaczęły głośno szczekać. Co prawda widziałem obok jakieś białe płachty, ale pomyślałem sobie, że ktoś tam uprawia pomidory czy inną zieleninę. Ciężko było zresztą przewidzieć to, co tam było.
Nieopodal zobaczyłem białą plamę koszuli, dwie osoby. Skoro mnie obserwują, to pewnie też przyjdą. Trudno, widocznie teren jednak jest czyjś i trzeba będzie się tłumaczyć. Może się dogadamy, może nie i mnie przegonią, trudno. Najlepsze co mogłem zrobić to wyjść im naprzeciw.
Spuścili psy. Nie rzuciły się na mnie od razu, ale były blisko.
Zrobiłem parę kroków w stronę zbliżających się postaci, mówiąc po angielsku, że przepraszam, że nie wiedziałem że to prywatny teren i w ogóle. Parę kroków później zobaczyłem, że idą do mnie z drewnianymi pałami większymi niż oni sami.
Ups...
Powtarzałem w kółko to samo myśląc, że wzięli mnie za koniokrada, a ich ktoś wynajął do ochrony koni, których rżenie gdzieś usłyszałem. Ja do nich po angielsku, oni do mnie po portugalsku. Chyba kazali mi kłaść się na ziemię ("terra?"). Gdy tego nie zrobiłem, oberwałem drewnianą pałą w rękę. Uklęknąłem. Ok, rozumiem, co chcecie mi przekazać.
Popatrzyli na namiot tak, jakby dopiero go zobaczyli. W kilka sekund zleciało się 5-6 osób więcej, w tym dwie kobiety. Chyba cyganie?
Tobacco! Tobacco! Prędko rozdałem te kilka papierosów które miałem, jednego zostawiając w ustach. Na widok komputera podniecili się jak dziecko pod choinką. Zły znak. Na migi spytali, czy chcę tam spać i że jeśli tak, to ok. Na pytanie, czy ktoś mówi po angielsku, pokazali mi, że są nieczytaci i niepismaci.
Gdy dopalałem ostatniego papierosa, zostało już tylko trzech, w tym dwóch z pałami. Nic nie mówili, tylko patrzyli, jak dopalam papierosa. O co chodzi?
W końcu i oni poszli, ale jeden wrócił z papierosem dla mnie. Pokazał coś związanego z jedzeniem, na co wyciągnąłem to co miałem - muesli i dżem. Nie, nie, pyta, czy jestem głodny. No, w sumie trochę tak...
Wrócił po dwóch minutach z talerzykiem na którym znajdował się ryż z muszelkami (w środku wciąż mięsko). I tak sobie jadłem, i uczyliśmy się słów - ja go po angielsku, on mnie po portugalsku. Koń, namiot, trawa...
Jak tylko zjadłem, zaczął żebrać. Por favor, por favor, dwoje małych dzieci, por favor. Dałem 3 euro, które miałem w monetach. Przy sobie miałem jeszcze 35, ale nie dam nic więcej, bo jak pokażę, gdzie mam saszetkę, to koniec zabawy. No i tak to trwało z 5 minut - on por favor, i że jak nie mam to żebym poszedł do banku (no chyba kogoś pogięło). A ja - że naprawdę nie mam, że autostop, spanie w namiocie itd. Ktoś musiał się w końcu ugiąć. Tym razem wygrałem. Poszedł w końcu do siebie.
Teraz opcja pierwsza: próbuję wyśliznąć się i zanieść laptopa, pieniądze, aparat, dokumenty i klisze do McDonalda, i wziąć je stamtąd rano. Ale byłem jasno ubrany, a oni siedzieli przy kuchni 50 m dalej. Pozostała więc opcja druga: laptop pod namiot, a dokumenty i pieniądze w bieliznę. I lulać. W imię Boże.
Noc minęła spokojnie, mimo porywistego wiatru, który czasem sprawiał wrażenie, że ktoś naciska na namiot - spałem dobrze.
Zgodnie z przewidywaniami, skoro siedzieli do późna, to rano jeszcze spali. Złożyłem namiot, zaryzykowałem jeszcze zdjęcie ich baraków (wozy! konie! kto widział dzisiaj takich cyganów?) i gdy byłem już prawie gotowy się zawinąć...
- Amigo! Amigo!
Ech. Darł się za głośno, bym udawał, że go nie słyszę. Zebrałem wszystko i podszedłem. Leżał na kocu ze swoją... Kobietą... Żoną... Siostrą... Nie wiem, jak to dokładnie u nich działa. No i znowu por favor i por favor, do znudzenia. I że 5 euro za ten cudny nocleg w hotelu Pod Końskim Gównem. A ja do znudzenia że autostop i namiot i nie mam pieniędzy. Po kilku minutach jednak jego cierpliwość się skończyła.
Powiedział coś do kobiety, która wstała, podeszła do stołu na którym leżał koszyk, i wyciągnęła z niego rewolwer.
A więc negocjacje wchodzą na nowy poziom. A on ma wszystkie argumenty, tak na oko co najmniej sześć w magazynku.
Wycelował i spytał: "No money?"
Stałem i patrzyłem. Z braku lepszego rozwiązania przestałem mówić i patrzyliśmy się sobie w oczy przez około minutę. Czasem coś powiedział on, czasem jego kobieta. Ale nie rozmawiam z ludźmi, którzy celują do mnie z pistoletu. A w Maroko zdążyłem się nauczyć, że nie ma nic lepszego na kłótnie, niż popatrzeć komuś w oczy i milczeć.
Nie jestem pewien, dlaczego - czy nie wytrzymał swojej roli westernowego twardziela, czy pomyślał, że zaniemówiłem ze strachu - ale stała się rzecz dziwna. Rzucił mi pistolet pod nogi. Podniosłem i sprawdziłem środek - nie było naboi. Odrzuciłem go i odwróciłem się. Na początku szedłem powoli (bo wiadomo, że jak coś biegnie, to należy to widocznie gonić), a cygan mówił wciąż "amigo! amigo!". Gdy doszedłem jednak do pierwszych krzaków - spieprzałem ile sił w nogach.
- Hatefire
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 10601
- Rejestracja: 21-12-2010, 12:19
- Lokalizacja: Katowice - miasto wielkich wydarzeń ;)
Re: Cyganie
Jakby ktoś był zainteresowany to mogę polecić 3 książki w temacie. Czytałem i warto.






Od braci dla braci
Od dobrych dla dobrych
Kacapskiej kurwie
Zawsze chuj do mordy
Od dobrych dla dobrych
Kacapskiej kurwie
Zawsze chuj do mordy
- Lucek
- weteran forumowych bitew
- Posty: 1401
- Rejestracja: 15-04-2009, 17:27
Re: Cyganie
@Karkasonne
to chyba trzecia albo czwarta Twoja opowiastka którą przeczytałem, w każdej z nich pojawia sie motyw gówna, dlaczego gówno jest Ci tak bliskie ?
to chyba trzecia albo czwarta Twoja opowiastka którą przeczytałem, w każdej z nich pojawia sie motyw gówna, dlaczego gówno jest Ci tak bliskie ?
Re: Cyganie
bo każdy sra i czytając o tym może pomyśleć: o! Kupa! Znam to, tez robię! I w ten sposób utożsamić się z przygoda.
- wolff
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2146
- Rejestracja: 03-07-2017, 19:16
Re: Cyganie
Nienawidzę cyganów tak bardzo jak polactwa, ten sam syf :)
W sumie każdym gardzę i nienawidzę, więc jeden chuj czy to cygan czy inne coś.
W sumie każdym gardzę i nienawidzę, więc jeden chuj czy to cygan czy inne coś.
Jebać żuli.
- Plastek
- zahartowany metalizator
- Posty: 5009
- Rejestracja: 29-08-2011, 10:58
- Lokalizacja: Pot pod pachami
- Kontakt:
Re: Cyganie
Do mnie kiedyś podeszła taka stara, gruba cyganka i powiedziała "Połóż pieniążek na rączku". Odparłem: "Wal się na cyce". Więcej przygód z nimi nie miałem.
Ufoludku ufoludku zerżnij mnie. Ufoludku ufoludku zerżnij mnie. Zerżnij, zerżnij u-f-o-l-u-d-k-u mnie.
Jesteśmy Fisted Sister i lubimy się jebać!!!! Wyjebiemy nawet owcę!!!!
Wszyscy ręce w górę! Wszyscy ręce w górę!
Wolę kakaową dziurę!!
Jesteśmy Fisted Sister i lubimy się jebać!!!! Wyjebiemy nawet owcę!!!!
Wszyscy ręce w górę! Wszyscy ręce w górę!
Wolę kakaową dziurę!!
- wolff
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2146
- Rejestracja: 03-07-2017, 19:16
Re: Cyganie
Znam starą cygankę, wróży na mieście i za to ją szanuję. Czasem zrobiliśmy kawę pod setkę, bardzo interesująca osoba.
Czasem się z niej śmieją, takie skurwiałe polactwo leniwe, ale ona mimo tego pracuje mając wywalone na leniwych polskich skurwieli. Spoko babka :)
Czasem się z niej śmieją, takie skurwiałe polactwo leniwe, ale ona mimo tego pracuje mając wywalone na leniwych polskich skurwieli. Spoko babka :)
Jebać żuli.
-
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9055
- Rejestracja: 03-12-2007, 14:06
- Lokalizacja: beskidy
Re: Cyganie
zajebisty temat. coraz lepiej sie dzieje na forum jak widzę
-
- mistrz forumowej ceremonii
- Posty: 9055
- Rejestracja: 03-12-2007, 14:06
- Lokalizacja: beskidy
Re: Cyganie
no! hahaha. jest zajebiście