"Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
-
- rozkręca się
- Posty: 72
- Rejestracja: 04-10-2009, 22:42
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Oni raczej lubią podróżować (John i Ron), więc balasy im nie wpadają do studni za często. Czekam na dalsze opowieści.
- dzik
- zahartowany metalizator
- Posty: 3592
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:52
- Lokalizacja: Połaniec
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Nie wydaje mi się żebym pisał do Ciebie wiadomości PM.
dobry kościół to kościół spalony
- Mariusz Wędliniarz
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2466
- Rejestracja: 21-09-2011, 13:13
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Ty też mi kiedyś napisałeś, pamiętam, przed świętami czy do barszczu jadam świńskie uszka. A zapytań o konstrukcję rury miałem już tysiące. Dlatego z wyszedłem z propozycją montażu za pieniądze.
Raz się zje, raz się nie zje.
- Alkoholokaust
- postuje jak opętany!
- Posty: 626
- Rejestracja: 09-01-2007, 13:49
- Lokalizacja: delirium
- Kontakt:
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Dawaj dalsze losy Johna i Rona, bo się wkręciłem razem z kolegami.
hare hare supermarket
nsbm.pl
nsbm.pl
- Mariusz Wędliniarz
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2466
- Rejestracja: 21-09-2011, 13:13
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Niebawem będą. Byli znakomitymi traperami. Byli prawi, poczciwi i małomówni. Nie wstydzili się też pierdzieć.Alkoholokaust pisze: ↑18-02-2023, 21:35Dawaj dalsze losy Johna i Rona, bo się wkręciłem razem z kolegami.
Raz się zje, raz się nie zje.
- Alkoholokaust
- postuje jak opętany!
- Posty: 626
- Rejestracja: 09-01-2007, 13:49
- Lokalizacja: delirium
- Kontakt:
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Trzymam za słowo, czekam niecierpliwie.
hare hare supermarket
nsbm.pl
nsbm.pl
- dzik
- zahartowany metalizator
- Posty: 3592
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:52
- Lokalizacja: Połaniec
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Nie napisałem. Mam gdzieś, co jadasz do barszczu. Natomiast chętnie poznam dalsze przygody dzielnych i małomównych traperów.Mariusz Wędliniarz pisze: ↑18-02-2023, 21:33Ty też mi kiedyś napisałeś, pamiętam, przed świętami czy do barszczu jadam świńskie uszka. A zapytań o konstrukcję rury miałem już tysiące. Dlatego z wyszedłem z propozycją montażu za pieniądze.
dobry kościół to kościół spalony
- Mariusz Wędliniarz
- rasowy masterfulowicz
- Posty: 2466
- Rejestracja: 21-09-2011, 13:13
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
Będzie kontynuacja. Mam jeszcze w zamyśle opowieści o "Arkadiuszu Bździarzu" i dłuższą nowele "John napierdział".dzik pisze: ↑18-02-2023, 23:36Nie napisałem. Mam gdzieś, co jadasz do barszczu. Natomiast chętnie poznam dalsze przygody dzielnych i małomównych traperów.Mariusz Wędliniarz pisze: ↑18-02-2023, 21:33Ty też mi kiedyś napisałeś, pamiętam, przed świętami czy do barszczu jadam świńskie uszka. A zapytań o konstrukcję rury miałem już tysiące. Dlatego z wyszedłem z propozycją montażu za pieniądze.
Raz się zje, raz się nie zje.
- dzik
- zahartowany metalizator
- Posty: 3592
- Rejestracja: 21-12-2010, 15:52
- Lokalizacja: Połaniec
- PrezydentKosmosu
- postuje jak opętany!
- Posty: 417
- Rejestracja: 16-10-2021, 12:56
- Kontakt:
Re: "Śnieżna bryza - (Zew natury)"
To ja pociągnę wątek. Sorry, że się wpierdalam, ale nie mogłem się powstrzymać
.
---
John z lubością wciągnął do nozdrzy świeże, pachnące żywicą i igłami, kanadyjskie powietrze. Kochał to - północ, mróz, dzicz, twarde i proste życia trapera, sranie na łonie przyrody. Napiął się, stęknął, po czym w akompaniamencie dźwięcznych bąków na oszronioną ziemię miękko plasnął zdrowy, dobrze uformowany, jeszcze parujący klocek.
Mężczyzna naraz zesztywniał. Koniec relaksu - pomyślał. Coś cicho zaszeleściło w krzakach po drugiej stronie strumienia, nad którym obozowali. Wapiti? Karibu? Wendigo? Lepiej, żeby nie to ostatnie, bo żywo pamiętał, jak ostatniej zimy zalęgło mu to kurestwo w drewutni. Ciężką walkę musiał stoczyć z bydlakiem - niewiele brakowało, by przypłacił ją życiem. Fakt, na piersi mu chwalebne blizny, które podczas długich, zimowych nocy Barbara lubiła rozmasowywać swoimi jędrnymi cyckami, ale mimo wszystko nie miał ochoty powtarzać tego heroicznego wyczynu.
John dobył z pochwy swój wysłużony myśliwski nóż. Jak każdy prawdziwy myśliwy, gardził bronią palną - zabijał zwierzynę własnoręcznie, w równej walce.
Traper naciągnął gacie na muskularne, owłosione dupsko i począł skradać się w kierunku szelestów. Nie, to nie było Wendigo - po chwili miał już pewność. To jakieś nowe, nieznane bydlę, bo śmierdziało zupełnie inaczej... Gorzej. W jego nozdrza brutalnie wdarł się nieznośny smród starego chuja, zjełczałego masła, gówno i czegoś jeszcze - nieokreślonego, lecz znacznie obrzydliwszego. Poranna kiełbasa z dzika natychmiast cofnęła się z żołądka do przełyku, lecz John, nie chcąc robić hałasu, z powrotem połknął nadchodzącą falę wymiocin. Do oczu napłynęły mu łzy, ale nie wydał choćby najcichszego dźwięku. Był twardy. Przemykał od drzewa do drzewa, kryjąc się za pniami, bezszelestny niczym cień. Cień cienia. Ninja.
Chwilę później zobaczył To... Obmierzłe, blade cielsko, przywodzące na myśl jakąś galaretowatą, grzybiczną narośl. Uszy - olbrzymie, rozlazłe, płaskie i pomarszczone jak sflaczała, przerośnięta moszna. Oczy - żółte i złe jak biegunka. Nos - o ile to był nos - wyglądał jak posiniały, zwiędły chuj starca... A może to jednak był chuj? John nie był pewien.
Stworzenie, nieświadome obecności człowieka, kuliło się nad ścierwem rosomaka i żarło. Łapczywie rozrywało mięso swoimi krzywymi, żółtymi zębami i chciwie chłeptało krew. Johnowi zrobiło się słabo - jednakże nie za przyczyną widoku krwi i wnętrzności. Był przecież twardy, a poza tym był to dla niego chleb powszedni. Winne były onuce - obrzydliwość, której żaden narrator nie poważy się opisać.
John, walcząc ze spazmami obrzydzenia, podniósł gruby, sękaty kij i niewiele myśląc, wziął srogi zamach i z całej siły pierdolnął stwora w skroń - być może instynktownie nie chciał kalać swojego wiernego, myśliwskiego noża . Czaszka ofiary rozsypała jak stary, spróchniały pień. Różowawe strzępki mózgu bezładne rozlały się wokół, brudząc traperskie buty Johna.
- Niech to jasny chuj! - zaklął.
- John, kurwa! - wrzasnął Ron, który zaraz przybiegł na miejsce. - Coś ty zeżarł, że tak jebie?
- To nie ja - odparł poważnie John, wskazując na truchło obmierzłego stwora, którego nędzny żywot przed chwilą zakończył.
- O kurwa! John, czy to jest...
- Ruski troll - dokończył John.
- Ale skąd? Tutaj?
- Nie wiem, ale musimy uważać. Ten jeden pewnie natknął się na padlinę, ale może być ich tu więcej. Te skurwiałe chujki są zbyt tchórzliwe, żeby polować w pojedynkę.

---
John z lubością wciągnął do nozdrzy świeże, pachnące żywicą i igłami, kanadyjskie powietrze. Kochał to - północ, mróz, dzicz, twarde i proste życia trapera, sranie na łonie przyrody. Napiął się, stęknął, po czym w akompaniamencie dźwięcznych bąków na oszronioną ziemię miękko plasnął zdrowy, dobrze uformowany, jeszcze parujący klocek.
Mężczyzna naraz zesztywniał. Koniec relaksu - pomyślał. Coś cicho zaszeleściło w krzakach po drugiej stronie strumienia, nad którym obozowali. Wapiti? Karibu? Wendigo? Lepiej, żeby nie to ostatnie, bo żywo pamiętał, jak ostatniej zimy zalęgło mu to kurestwo w drewutni. Ciężką walkę musiał stoczyć z bydlakiem - niewiele brakowało, by przypłacił ją życiem. Fakt, na piersi mu chwalebne blizny, które podczas długich, zimowych nocy Barbara lubiła rozmasowywać swoimi jędrnymi cyckami, ale mimo wszystko nie miał ochoty powtarzać tego heroicznego wyczynu.
John dobył z pochwy swój wysłużony myśliwski nóż. Jak każdy prawdziwy myśliwy, gardził bronią palną - zabijał zwierzynę własnoręcznie, w równej walce.
Traper naciągnął gacie na muskularne, owłosione dupsko i począł skradać się w kierunku szelestów. Nie, to nie było Wendigo - po chwili miał już pewność. To jakieś nowe, nieznane bydlę, bo śmierdziało zupełnie inaczej... Gorzej. W jego nozdrza brutalnie wdarł się nieznośny smród starego chuja, zjełczałego masła, gówno i czegoś jeszcze - nieokreślonego, lecz znacznie obrzydliwszego. Poranna kiełbasa z dzika natychmiast cofnęła się z żołądka do przełyku, lecz John, nie chcąc robić hałasu, z powrotem połknął nadchodzącą falę wymiocin. Do oczu napłynęły mu łzy, ale nie wydał choćby najcichszego dźwięku. Był twardy. Przemykał od drzewa do drzewa, kryjąc się za pniami, bezszelestny niczym cień. Cień cienia. Ninja.
Chwilę później zobaczył To... Obmierzłe, blade cielsko, przywodzące na myśl jakąś galaretowatą, grzybiczną narośl. Uszy - olbrzymie, rozlazłe, płaskie i pomarszczone jak sflaczała, przerośnięta moszna. Oczy - żółte i złe jak biegunka. Nos - o ile to był nos - wyglądał jak posiniały, zwiędły chuj starca... A może to jednak był chuj? John nie był pewien.
Stworzenie, nieświadome obecności człowieka, kuliło się nad ścierwem rosomaka i żarło. Łapczywie rozrywało mięso swoimi krzywymi, żółtymi zębami i chciwie chłeptało krew. Johnowi zrobiło się słabo - jednakże nie za przyczyną widoku krwi i wnętrzności. Był przecież twardy, a poza tym był to dla niego chleb powszedni. Winne były onuce - obrzydliwość, której żaden narrator nie poważy się opisać.
John, walcząc ze spazmami obrzydzenia, podniósł gruby, sękaty kij i niewiele myśląc, wziął srogi zamach i z całej siły pierdolnął stwora w skroń - być może instynktownie nie chciał kalać swojego wiernego, myśliwskiego noża . Czaszka ofiary rozsypała jak stary, spróchniały pień. Różowawe strzępki mózgu bezładne rozlały się wokół, brudząc traperskie buty Johna.
- Niech to jasny chuj! - zaklął.
- John, kurwa! - wrzasnął Ron, który zaraz przybiegł na miejsce. - Coś ty zeżarł, że tak jebie?
- To nie ja - odparł poważnie John, wskazując na truchło obmierzłego stwora, którego nędzny żywot przed chwilą zakończył.
- O kurwa! John, czy to jest...
- Ruski troll - dokończył John.
- Ale skąd? Tutaj?
- Nie wiem, ale musimy uważać. Ten jeden pewnie natknął się na padlinę, ale może być ich tu więcej. Te skurwiałe chujki są zbyt tchórzliwe, żeby polować w pojedynkę.