Chłopak na szczęście cały i zdrowy, jakieś tam zadrapanie na kolanie tylko. Policja wezwana, matka jego przyjechała (niespecjalnie przejęta groźbą sądu rodzinnego od policji), auto wgniecione (firmowe lubej, więc leasing ogarnie), a u mnie się skończyło na pouczeniu, chociaż w świetle prawa niby moja wina. Otóż podczas skręcenia w lewo (przy wbitym kierunku), jak ktoś was wyprzedza z tyłu i dojdzie do kolizji to wina jest wasza, co mnie mega zdziwiło. Ja go po prostu zobaczyłem w ostatnim momencie, bo zapierdalał i wyleciał z nikąd.
No ale młody tak odjebał z brakiem blach, prawa jazdy i dziką amerykanką, że nie było gadki.
Cała akcja na podkarpaciu się rozegrała, gdzie pojechaliśmy się zrelaksować

