21-06-2025, 01:35
Dziś rano zmarła moja bardzo dobra, wieloletnia koleżanka. Kurde, znaliśmy się pewnie jakieś 20 lat, może ciut mniej. Kilka lat temu rzuciła wszystko, hajtnęła się z gościem z drugiego końca Polski i przeprowadziła się do niego, rozpoczynając nowy etap w swoim życiu prywatnym i zawodowym. Podziwiałem ten upór, to, jak wszystko pięknie zbudowała na nowo. Dobrze, że przez te kilka lat miała życie, jakie chciała mieć.
Poczuła się gorzej gdzieś pod koniec zeszłego roku. Zanim udało się cokolwiek znaleźć, zmiany nowotworowe były wszędzie tam, gdzie byśmy nie chcieli ich mieć. Od diagnozy minęło nie wiem, dwa-trzy miesiące? Nawet nie zdążyłem się oswoić z tą myślą, a teraz muszę się oswoić z inną. Dostałem wiadomość rano, ale nawet nie moglem się nad nią pochylić, rąbiąc jakieś pilne sprawy z roboty. Teraz siedzę z browarem i dopiero czuję, jak bardzo mnie to trafiło. Myślę o jej mężu, którego ledwo znałem, ale który wydawał się super gościem. Myślę o jej mamie, która została już ostatnia z rodziny i będzie musiała pochować jedyne dziecko.
Mnie to nie wkurwia, mnie to smuci. Ale takiego tematu nie ma, a ja nie mam już dziś siły, żeby go zakładać. Więc zostawiam to tutaj, bo nie bardzo mam gdzie, a po prostu musiałem to ubrać w słowa. Wspaniała kobieta, z którą oboje się przyjaźniliśmy, a która byłaby naturalnym rozmówcą, też już nie żyje od pewnego czasu. Ta moja lista numerów telefonów, na które nie ma już po co dzwonić, zaczyna mnie przerażać.
Where did we go wrong?
How did we go wrong?