Re: Zjawiska paranormalne
: 09-10-2021, 08:55
Eee tylko jeden marny wilk? Nie cała wataha wielka jak te pod Lublińcem? Olbrzymia niczym stada antylop wędrujących po bezkresnych afrykańskich sawannach.
Death and Black Metal Magazine
https://www.masterful-magazine.com/forum/
https://www.masterful-magazine.com/forum/viewtopic.php?f=19&t=17763
Wszystko w swoim czasie. Mogę jedynie zdradzić, że osławiony legion wilków spod Lublińca także zawitał pod Łysą Górą. Muszę jednak dojść do siebie nim opiszę co działo się dalej.
Podróż z Krakowa do klasztoru na Św. Krzyżu to były najgorsze 2,5 godziny moim życiu. Zamknięty licznik w passacie i obezwładniającą bezsilność. Co ja najlepszego zrobiłem? Moja nieokiełznana jurność i buta, miały zniweczyć ofiarę moich braci? Braci, którzy oddali swe życie w starciu z odwiecznym złem?Rumburak pisze: ↑09-10-2021, 08:47Czym prędzej po powrocie przygotowałem wszelkie niezbędne artefakty do walki z wilkiem. Srebrny Miecz, amulety i eliksiry wylądowały w bagażniku B5. Podjechałem autem pod zakonny instrybutor i zalałem zbiornik do odbicia pistoletu.
-Hola, Hola- usłyszałem za plecami donośny głos Zygfryda.
-jeszcze nie rozliczyłeś kilometrówki za poprzedni miesiąc a już lejesz ile fabryka dała!
-Zygfryd, wybacz. Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia. Papierkowa robota może poczekać. Mamy teraz poważniejsze problemy.
-co tym razem? - zapytał zniecierpliwiony.
-wilkołak, mamy a właściwie mieliśmy tu wilkołaka. Zbiegł do Krakowa i rzucił mi wyzwanie…
-A jednak wilkołak… rzucił wyraźnie zafrasowany mistrz zakonny-ale czekaj, czekaj. Kraków? Czemu Kraków?
-Mistrzu, nie czas na wyjaśnienia. Wytłumaczę Ci wszystko nad jego ściętym łbem w trakcie kolejnej uczty.
Wsiadłem czym prędzej do auta i ruszyłem z piskiem opon, Zygfryd krzyczał coś i wymachiwał rękami. Nie zważałem na to, wyłączyłem telefon, wcisnąłem gaz do dechy i udałem się w stronę stolicy małopolski.
Droga przy dźwiękach zapętlonego Kings of Metal minęła dość szybko, za szybko. Miałem pewne obawy przed czekającym mnie starciem. O ile sam wilkołak nie robił na mnie zbyt wielkiego wrażenia, to roztaczała się wokół niego aura ostatnich wydarzeń. Podskórnie wyczuwałem w tym wszystkim nieopisaną obecność. Obecność Streczetelli.
Na samą myśl o konsekwencjach jakie mogły wyniknąć z mojego nieodpowiedzialnego zachowania dostawałem drgawek. Nie było jednak odwrotu.Czekanie w miejscu na rozwój wypadków nie wchodziło w rachubę. Musiałem zlikwidować wilka i dowiedzieć się, kto lub co skłoniło go do rzucenia mi wyzwania. Jedyna myśl która dodawała mi otuchy to to, że raczej nie szykuje się w tym miejscu jakaś większa zasadzka. Choć z drugiej strony wydawało mi się to równie dziwne i niepokojące zarazem. Po co ten śmierdziel wyciągnął mnie aż tutaj? Cóż, nie był to w każdym razie najlepszy czas na rozmyślanie. Wybiła północ a nawigacja pokazała ulice Wielicką.
Po kilku minutach znalazłem się w okolicy wspomnianego pałacu Jerzmanowskich. Zostawiłem auto w jakiejś bocznej uliczce tak aby nie rzucało się w oczy. Wiadomo… Passat. Wydobyłem miecz z bagażnika i przygotowałem go do starcia, nacierając odpowiednimi eliksirami. Sam też wlałem w siebie odpowiednie destylaty. Po przygotowaniach udałem się w stronę pałacu w celu dokonania ostatecznego rozdania.
W oddali usłyszałem wycie,wilcze wycie do księżyca. Już czas, pomyślałem i wydobyłem miecz z pochwy. Po przejściu przez krzaki stanąłem na jakimś skwerku, znajdował tam również nasz plugawy Wilczek.
-witaj cebulowy brudzie! na początek chciałem wręczyć Ci drobny upominek…
wilk rzucił mi pod nogi łeb w masce klauna.
-o Boże! To nie może być prawda! - krzyknąłem w duchu, zachowując kamienna twarz.
-Tak wszaruchu, ten wszawy łeb to pozostałość po niejakim Lucku. Reszty możesz poszukać w Wiśle. Hihih hihi, zerojedynkowy wszaruch!
-hmm, cóż za szermierka słowna-pomyślałem z uznaniem, odsuwając na bok łeb rzucony mi pod nogi-czas skończyć ten cyrk i wydobyć informacje z wszarza.
Bez zbędnych przemówień rzuciłem się do ataku i wykonałem szybkie cięcie ścięgien Achillesa. Wyraźnie zaskoczony Wilk padł na kolana.
Następnych kilka minut stanowiło przeraźliwe wycie pomieszane z erupcja objawów zespołu touretta.
-cebulowy brud, wszaruch, frajer, lewak, lewar, ćpun, zerojedynkowy brudas… tylko tyle mogę zacytować. Zastopowałem ten potok plugastwa soczystym uderzeniem w wilczy pysk. Wszarz osunął się na ziemię a ja metodą na policjanta przyklęknąłem na jego karku.
-czemu mnie tu sprowadziłeś? - zapytałem - chyba zdawałeś sobie sprawę, że podpisujesz na siebie wyrok?
Wilk charczał coś niezrozumiale…
-nie mogę oddychać idioto-wydusił wreszcie
-aha, ok-przyznałem mu rację uwalniając jego krtań spod nacisku.
-hihihihihi-zaśmiał się przerażająco Wszarz, którego położenie zdecydowanie nie powinno powodować takiej reakcji.Oblał mnie zimny pot.
-widzisz głupi brudzie...Nam istotom cienia, przyświecają nadrzędne cele i zaczynamy sięgać wzrokiem od miejsca, gdzie dla was kończy się horyzont… Tak, wiedziałem że wyciągając tutaj owianego zła sława Rumburaka prawdopodobnie podpisuje na siebie wyrok. Streczetella również nie kryła tego przede mną.
W tym momencie prawie obsralem zbroję.
-wiedzieliśmy też-kontynuował wilk-że wiedziony swoją butą, pychą i obawą, że na światło dzienne wyjdzie to, co robiłeś w lesie podczas swojego “zaginięcia”, zjawisz się tu jak na zawołanie. Wyciągnęliśmy cię tu, żeby pozbawić zakon swojego najlepszego rycerza na czas szturmu. Hihih
-co? Jakiego szturmu? O czym ty bredzisz!?
-hihihi, głupi cebulaku. Znów tańczysz jak ci zagraliśmy. Obawiam się, tfu! Liczę na to, że zanim powrócisz na Św Krzyż,ostatni zakonny rycerzyk wyzionie ducha. Punktualnie o północy rozpoczął się szturm na klasztor pod dowództwem samej Streczetelli… Widły i piec dla was wszystkich skurwysyny! Auuu...
Wilk próbował jeszcze zawyć,lecz jego żywot zakończył gwałtownie nóż do cebuli rozcinający szyję.
Prawie straciłem przytomność po tym co usłyszałem. Spojrzałem na zegarek, była 1 w nocy. Jeśli wszarz mówił prawdę to szturm zaczął się godzinę temu. Rzuciłem się biegiem w stronę samochodu potykając się o jakieś flip flopy. Nie było już czasu do stracenia.