Pustynna Autostrada, Jordania: Karabiny na Pustyni.
Nie szukaliśmy kłopotów, ale kłopoty z całą pewnością szukały nas.
Jordania okazała się kolorowa nawet zimą, mieniąc się od ognistej czerwieni po słoneczną żółć. Wszystko było zachwycające na swój czasem skrzywiony sposób, ale szczęśliwie skrzywiony pod moim kątem. Płonące piaski pustyni Wadi Rum pokryte kośćmi kóz. Kolce jeżozwierza, które znaleźliśmy w zaroślach. Miejsce chrztu Chrystusa w Bethany odległe od Izraela na szerokość rzeki Jordan, która wtedy nie miała więcej niż 10 metrów. Diabelnie monumentalna Petra. Mógłbym wyciągnąć nogi przed kominkiem i opowiadać, ale dzisiaj nie o tym.
Pośród cmentarnej nocy, na samotnej autostradzie wiodącej przed mroźną pustynię przy granicy z Izraelem, bez żadnych wyraźnych przeszkód (poza setką progów zwalniających w dziwnych miejscach), karmazynową Mazdą Rx-8 z wypożyczalni wypełnioną muzyką z lokalnego radia grającego coś na kształt muzułmańskiego disco, jechaliśmy my – czwórka znajomych. Kilka godzin pustki męczyło nasze dusze równie mocno jak nasze pęcherze, postanowiliśmy więc zjechać na pobocze w celu ulżenia obojgu.
- Ale pustka. Ciekawi mnie jedna rzecz. Jakby coś się wydarzyło na drodze, mielibyśmy stłuczkę czy coś podobnego, to ile by zajęło zanim przyjechałaby tu policja? - moje pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Zostaliśmy na poboczu kilka chwil dłużej, nie więcej niż pięć minut. Wszyscy prócz mnie po raz pierwszy widzieli pustynię i byli tym faktem wyraźnie zaaferowani. Zaglądali za kolczaste krzaki, pod płaskie kamienie i za walające się śmieci szukając skarbu, który nie chciał wyjść spod ziemi. Marysia uległa gryzącemu pod kurtką Dziadkowi Mrozowi jako pierwsza i wróciła do Mazdy, a ja poszedłem wkrótce za nią. Nasi przyjaciele jeszcze zostali.
Wtedy to z przeciwnej strony zobaczyliśmy światła. Ktoś zjechał z przeciwnego pasa na nasze pobocze i powoli, na długich światłach bijących nas prosto w twarz, wolno jak nóż sadysty, ciągnął pod prąd z wyraźnym zamiarem zbadania nas. Zatrzymał się ledwie kilka metrów przed naszą maską.
Co ten idiota robi? - oburzyła się Marysia.
Co to, kurwa, jest? - zawtórowałem i wyszedłem z samochodu, bo czułem w kościach, że potrzebna będzie rozmowa.
Wtedy dopiero zauważyłem, że za nami stał już inny wóz: zakamuflowany jeep z siatką maskującą, którą znałem aż za dobrze z własnych leśnych wycieczek, kiedy to nie miałem ochoty na randez-vous z leśniczym, innymi słowy: nie chciałem być widziany przez nikogo. Byliśmy zastawieni z obu stron bez możliwości ucieczki.
Z Suzuki Samuraia wyszedł wąsaty żołnierz w pustynnym kamuflażu koloru piasku. Nie potrafiłem jednak w tej chwili docenić jego ubioru, bo lufa jego karabinu M4 była wycelowana w mój brzuch. Zrobił w moją stronę kilka na pozór bezwiednych kroków, i patrząc w oczy powiedział bezbarwnie:
- Good night.
Ugh.
Poczujcie ten klimat! Środek pustyni, środek nocy, samotni turyści otoczeni przez dwie zgraje ludzi uzbrojonych w M4. Niebo gwiaździste nad głowami, miękki piach pod stopami. Łatwo w nim zakopać rzeczy.
Właściwie to zdarzyło mi się już być na celowniku. Ale to były inne historie, inne konteksty, inne sytuacje, które dawały mimo wszystko więcej nadziei niż bezdenna samotność tej nocy. I o ile wtedy wcześniej udawało mi się zachować zimną krew, tak to sakramentalne "good night" zabrzmiało niedobrze, bardzo niedobrze.
- Łoł, łoł, łoł! - na pół powiedziałem, na pół krzyknąłem, co miało znaczyć ,,nie podejmujmy pochopnych decyzji, być może da się to załatwić jakoś inaczej".
- Gdzie są pozostali?
- Już biegną, tam są.
- Kim jesteście?
- Turystami. Jedziemy z Ammanu do Akaby.
- Wasze paszporty i dokumenty auta – wszyscy mieliśmy paszporty pod ręką.
- Co to takiego? - spytał patrząc mi do paszportu.
- Kwiat – poprzedniego dnia schowałem w paszporcie kwiat podobny do różowego irysa zerwany w Bethany, miejscu chrztu Chrystusa.
Roześmiali się. Więc jednak żołnierze, a nie żadni najemnicy. Atmosfera trochę się rozluźniła.
- Przepraszamy za to. Skąd jesteście?
- Z Polski.
- Witajcie w Jordanii – rzadko słyszę coś równie ironicznego.
- Wolno wam się zatrzymywać, ale nie po tej stronie drogi. Z tej strony jest granica izraelska – teraz dopiero mi zaświtało, że granica jordańsko-izraelska jest zaminowana. Bawiliśmy się więc w najlepsze w szukanie skarbu na polu minowym.
Wniosek: kapitan powinien nauczyć się różnicy między "good night" a "good evening".

Zdjęcie z planu filmu ,,Mordercza Opona" na chwilę zanim zaczęła rozwalać ludzi z psychicznego laserka.