
Ostatnio na forum Neil Young przeżywa renesans, Maria możliwe, że jest jednym z 20 ludzi na świecie, którzy tak naprawdę rozumieją ostatnią płytę nagraną z Danielem Lenoisa, Glene już od jakiegoś czasu nosi się z avatarem z After the Gold Rush, nawet Vulture kupił sobie egzemplarz Everybody Knows This Is Nowhere (choć nikt nie wie dlaczego akurat ten), .
Folk rock i leniwe songwriterstwo wraca do łask, z dzisiejszej perspektywy można z łatwością stwierdzić, że solowe gitarowe rzępolenie wylewa się z każdego blogspota, z każdego miejsca na świecie, wypływa z różnych gatunków i środowisk. Trzeba nieźle się nagimnastykować aby wybrać z tego światka prawdziwie zaangażowaną mniejszość. W ubiegłym roku mieliśmy świetne Smoke Ring for My Halo, Apocalypse, Perfect Darkness czy Sketches From the Book of the Dead,
Wszystkie w jakimś stopniu korzystające z podobnych środków, jednak skrajnie inne, gdzie na potencjalnie małej przestrzeni dzieje się naprawdę dużo.
I dużo też dzieje się na płycie Jonathana Wilsona - Gentle Spirit, możliwe że nawet i najwięcej jeśli chodzi o singer/songwriting z ubiegłego roku.
Nie bez powodu zacząłem od wspomnienia Neila Younga, sporo tu zarówno jego jak i innych przedstawicieli tego typu grania ( Crosby, Stills, Nash) i pomimo, że album jest mocno amerykański, nagrywany gdzieś w promieniach słońca Laurel Canyon, to ma w sobie dużo z brytyjskiej psychodelii i country z przełomu lat 60 i 70. Znajdziemy tu wpływy Wyatta i Floydów.
Co rzuca na kolana już przy pierwszym kontakcie to fantastyczna produkcja. 37-letni Wilson nabierał doświadczenia w branży głównie produkując materiały innych, byli to m.in. Johnathan Rice, Bonnie "Prince" Billy, czy też Will Oldham. Nieoficjalnie pierwszy materiał Wilsona - Frankie Ray datuje się na 2007 rok, jednak to dopiero w 2011 zdecydował się wydać pełną płytę (2LP / CD) w kompletnym tego słowa znaczeniu. Z udziałem gości: Cabica z Vetiver, Chrisa Robinsona z The Black Crowes, Jonathan Rice'a - nagrał płytę niecodzienną na dzisiejsze warunki, jedyną w swoim rodzaju jeśli chodzi o czerpanie najlepszych elementów z historii rocka.
Muzycznie jest to długa, delikatnie snująca się opowieść, oniryczna, wolna i przestrzenna. Z fantastycznie dobranymi wokalami, pięknymi gitarowymi pasażami, udziałem fletu czy melotronu. Można wyróżnić tu zdecydowanych faworytów, numery takie jak The Way I Feel (świetny cover klasyka Lightfoota) z trochę rozszalałą, rozimprowizowaną końcówką, tytułowy i zarazem otwierający Gentle Spirit, Desert Raven, Natural Rhapsody, Woe is me, czy wreszcie kulminacyjny, oddający w oczywisty sposób hołd - Quicksilver Messenger Service - najdłuższy na płycie Valley of the Silver Moon.
Jednak polecam dać czas nie tylko moim subiektywnym "faworytom", a całemu albumowi, bo ten zdecydowanie nie jest nagrany na odtwarzanie na wyrywki, zasługuje na chwilę spokoju i przestrzeni, dopiero zapętlony w nieskończoność objawia swoją pełnię.
Próbki / na które warto zerknąć także dla obrazu:
Desert Raven
Natural Rhapsody
Canyon in the Rain