
VEX'D - Cloud Seed [2010]
Nie wiem, jakim cudem lektura tak doskonałego krążka omijała mnie aż od marca tego roku. Wtedy to drugi album wywodzącego się z Bristolu (a jakże!), ale działającego w Londynie (a jakże) duetu producenckiego VEX'D miał swoją premierę, a ja nawet zwinąłem z sieci, ale jakoś nie mogłem znaleźć chwili, aby go posłuchać (o ja głupi...). Na szczęście w końcu rzuciłem uchem. Po chwili prawie topiłem się w tych głębokich jak sam skurwysyn dźwiękach, aby w końcu, już w okolicach drugiego przesłuchania, zostać wystrzelonym w pierdolony kosmos. No i leci tak już piąty raz dziś i nie mam wcale dość, wręcz przeciwnie, przed chwilą się z żoną pokłóciłem, bo ta chciała przed jutrzejszym koncertem sobie Dead Weather przypominać. Ale nie, nie dziś, takiego wała... Kobieto puchu marny...

Wracając do meritum. VEX'D to duet - dwóch chłopaczków z UK. Pojawili się na fali pierwszej, jeszcze undergroundowej popularności dubstepu. W 2005 roku wydali swój duży debiut płytowy. Później nastąpiła faza siania epek, remiksów i tym podobnego tatałajastwa... Równocześnie trwały prace nad ich drugim albumem - o ile umiem czytać, to nigdy ich nie zakończono, bo drogi obu panów się rozeszły. Niedokończony czy nie, Cloud Seed ukazał się w tym roku i, jestem tego już absolutnie pewien, stanowi jedno z absolutnie najciekawszych muzycznych wydarzeń AD 2010.
Wszystko zaczyna się od iście apokaliptycznego, odrzucającego ultraniskimi basami i metalicznym brzmieniem Take Time Out z szaloną WARRIOR QUEEN na wokalu (ci, co znają piękne London Zoo naszego drogiego Kevina Martina aka THE BUG, wiedzą o co biega...yo!). Niemniej jednak numer ten wprowadza słuchacza nieco w błąd, bo jest jedynym tego typu kawałkiem na płycie. Czym dalej w las, tym mniej słońca, mniej też wokali, a sama muzyka staje się odrobinę subtelniejsza, co nie znaczy, że mniej agresywna, szalona i chora, wręcz przeciwnie. Przyznam się szczerze, że w życiu nie słyszałem płyty, która tak pięknie łączyłaby korzenne dubstepowo-bristolskie klimaty z ambientem, ba, z industrialem. Przy tym całość jest cholernie zróżnicowana - mamy tu wszystko, od pastelowych dźwiękowych plam po fabryczne zgrzyty, od trip-hopowej poetyki po Jamajkę, od hip-hopu po... black metal (no prawie hehehe) w pięknym Nails. Przy tym całość jest zajebiście spójna - głęboka, oniryczna (choć często na granicy koszmaru), transowa, zgrzytliwa, a przy tym nieludzko aż piękna. Krótko mówiąc - muzyka jest dokładnie taka, jak piękna ilustrująca ją okładka.
TU MAŁA PRÓBKA
Ja tam zaliczyłem kolanka.
NA SKRÓTY: dubstep, ambient, dub, industrial, trip-hop, grime, bristol sound