
Ale to jest genialna płyta! Słuchając jej czuję się jak ziarenko piasku na plaży, słyszę szum morza i czekam aż mnie zabierze wraz z przypływem, bo nie mam ani rąk, ani nóg, żeby samodzielnie zdołać się w nim zanurzyć.
38: 55 czystego muzycznego geniuszu.
Zaczyna się niewinnie i wręcz pogodnie - (Trotzky by napisał pewnie, że wędrówki Pyzy), gdyby nie niepokojące bębny. Później mamy "Oriental Journej" - psychodeliczną jazdę, przejmujące wokalizy, zwolnienia, wyciszenia, loty, kąpiele w chmurach, patrzenie na świat spomiędzy obłoków i śmiałe nurkowanie w rzekach, nierówno rozcinających górzystą powłokę ziemi, porośniętą rzadką i wypaloną przez słońce roślinnością. Ileż smutku i nadziei daje ten widok.
"Hero's Death" - opuszczamy ziemię i przedzierając się przez kosmiczne pyły poszukujemy życia na obcych planetach. Dryfujemy leniwie, zatracając poczucie czasu i przestrzeni.
A na koniec dwie części "Encyclopedia Terra", będących zwieńczeniem i punktem kulminacyjnym tego wspaniałego albumu - cichego i rozkrzyczanego jednocześnie, delikatnego i potężnego, albumu na którym ciężkie riffy spotykają delikatne partie fletu, finezyjne, przemyślane i zwarte partie gitar rozjeżdżają się i rozpływają w psychodelicznym transie, muzyka milknie i pozostaje sam śpiew, ucięty nagle - zgaszony jak pochodnia, podczas nagłej burzy śnieżnej, gdzieś w oddali świergot ptaków i przejmujące dźwięki dochodzące gdzieś z głębi lasu, sekcja rytmiczna jest jak oddech nadchodzącego deszczu, zaklętego w gęstych ołowianych chmurach drżących gdy przesuwając się leniwie trącają wierzchołki najwyższych drzew.
Ciężkie, duże krople deszczu wybijają marszowy rytm w suchej ziemi, łączą się ze sobą i wężowatym ruchem niczym łzy po twarzy starego człowieka spływają ze skał i odnajdują drogę do pobliskiej rzeki. Słychać odgłos kroków oddziału piechoty, a chwilę później płacz syreny zawodzący gdzieś w oddali. Czarne cienie samolotów miękko prześlizgują się po konarach drzew i w tym samym momencie słychać świst lecących bomb i salwy karabinów maszynowych z głębi lasu. Później następuje cisza, w oddali słychać odgłos dzwonu z kościoła, skrytego gdzieś daleko za drzewami, otulonego w gęstej mgle opadającego, bitewnego pyłu. Wtedy nagle drzewa zaczynają się łamać, las kłania się niczym kostki domina - nadchodzi armia stu milionów ołowianych żołnierzyków, każdy z nich wysoki na trzy metry, kroczy równo i dumnie z długą bronią zakończoną bagnetem, pewnie wspartą na ramieniu. :)
Zna ktoś bliżej twórczość tych panów? Jak ich późniejsze płyty?