
Co dostaniemy w połączeniu grajków z Khanate, Isis, Greymachine? Zagadka o tyle ciekawa co nieprzewidywalna, bo każdy z tych zespołów gra zupełnie odmienne dźwięki i gdyby nie precyzja i dbanie o każdy szczegoł, każdy z wymienionych zespołów chciałby przeciągnąć szalę gatunkową na swoją stronę. Na szczęście brak tutaj dominacji jednego dźwięku kosztem drugiego i... co ja wam będę pierdolił. Właściwie to Jodis, w ogóle nie brzmi jak wyżej wymienione zespoły.
Wlepcie sobie "kaznodziejskie" wokale Aarona Turnera w mocno, wolno-wwiercające się, wręcz stojące (hehe) riffy Plotkina, które bite jakby od niechcenia tworzą astrukturalną całość. Perkusyjne atonacje gościa z Khanate co chwilę wybijają człowieka z jakichkolwiek przyzwyczajeń i standardów muzycznych, Czasem potrafią uderzyć jeden takt w ciągu kilku sekund, innym razem niezdrowo "przyspieszą" do kilku bić talerzy na sekundę. Ktoś określi to doomem, inny krzyknie: "minimalistyczny drone", ja powiem - żadne z powyższych. Tyle suchych faktów dla miłośnikow szufladek.
Obrazowo, to mamy tutaj mszę żałobną na jakimś wzniesieniu, czy pustkowiu, przy zachodzącym słońcu i cicho nadciągającej zagładzie wszechświata. Tak jakby nie było z tego miejsca żadnej ucieczki, gdzie gatunek ludzki praktycznie poległ w nierównym starciu z naturą. Każdy wyrywający się dźwięk z gitary, stara się udowodnić, że jest jeszcze cień szansy na przetrwanie, ale odbijające się echem od ścian katedry zaśpiewy choralne, zdają się być już tylko wołaniem o łagodne "opuszczenie" wzgórza Megiddo...
Zdecydowanie odradzam wielbicielom tylko ładnych melodii.