11-10-2018, 11:03
Byłem wczoraj w Krakowie na koncercie Jacka White'a, pan Jack w dużej formie, grali dwie godziny, poleciało mnóstwo hitów z "Seven Nation Army" na czele (a w zasadzie na końcu). Brzmienie zespołu samego w sobie bardzo dobre, ale niestety Tauron Arena ma chyba akustykę kibla i o wiele lepiej taki koncert rozbrzmiałby w mniejszej sali.
W zasadzie jednak piszę o tym koncercie z innego powodu. Była to impreza beztelefonowa - nie można było wnosić telefonów, aparatów czy tabletów. Jak ktoś wnosił, to urządzenie zamykano w specjalnym futerale, żeby nie było do niego dostępu. Dzięki temu poczułem się tak, jak 20 lat temu na koncertach (z jedną różnicą - wtedy na salach koncertowych się też paliło), to znaczy znakomicie. Życzyłbym sobie więcej takich imprez, gdzie nie ma lasu rąk z ekranikami i gdzie nikt nie świeci telefonem, bo nagle postanowił napisać na fejsie, że go boli noga albo czaszka babci.
Wracając do domu postanowiłem sprawdzić, co słychać na Wielickiej nocą. Rzeczywiście, nic przyjemnego - ledwie skręciłem w Wielicką, już z przeciwka sunie w moim kierunku wybiegana ekipa. Czym prędzej wjechałem samochodem w najgłębszą kałużę i w tym ukryciu przeczekałem, aż mnie miną, po czym dałem drapaka ratując się przed targaniem za brudne kudły. To nie na moje nerwy.
Przegrana jest na wyciągnięcie ręki.