Napisałeś, że Gonjasufi bierze patenty od innych, wrzuca 30 do jednego numeru i na tym buduje swoja muzykę - idealna charakterystyka polecanego przez Ciebie Mesmer.twoja_stara_trotzky pisze: polecałem FAJNY album, nie robiłem z niego chuj wie czego. zresztą nadal podoba mi się bardziej (i to znacznie) niż Gonjasufi. poza tym, ja mówię, że coś jest efekciarskie, a ty, że jestem hipokrytą, bo polecam coś, co jest eklektyczne... gdzie tu sens?
Ty pierwszy zestawiłeś KMS z Gonjasufi - zupełnie od czapy - jakby ta muzyka miała jakieś wspólne podłoże formalne.twoja_stara_trotzky pisze:Martin to jedna z najważniejszych postaci muzycznego undergroundu ostatnich 20 lat i twoje posty tego nie zmienią, sorry.zestawianie Martina z jakimś Gonjasufi to jakieś grubsze nieporozumienie w ogóle. to jak byś zestawiał Die Krupps z Godflesh...
Ja natomiast, w odpowiedzi no to, mówię, która płyta jest ciekawsza i lepsza. Nie ma to żadnego związku z dotychczasowymi zasługami Kevina Martina - na ich podstawie nie zyskuje się wiecznej nieomylności.
Z czym się nie zgadzasz? Z tym, że przy tej płycie pracowało wielu ludzi cenionych na scenie Los Angeles? To nie moja interpretacja, ani opinia, tylko suche fakty. Natomiast zarzucanie Gonjasufi tego, że jedzie na "efekcie trzeszczącej płyty", to po prostu albo głuchota, albo wyraz złej woli - wyraźnie słychać, że każdy utwór ma swoją tożsamość i może się podobać bez względu na ten efekt.twoja_stara_trotzky pisze:nie zgadzam się z ani jednym słowem. twoje zdanie - proszę bardzo. ja mam zgoła przeciwne i pozwól mi je mieć. pozdrawiam.Problem w tym, że gościu nie klikał sobie sam, bo w produkcję zaangażowanych było przynajmniej kilku producentów (m.in. Flying Lotus, The Gaslamp Killer, Mainframe i AJDM). I jeśli cokolwiek jest na tej płycie podejrzane, to jest to jej profesjonalizm i rozmach wykonania. Co do "efektu trzeszczącej płyty", to jest zaledwie jeden z wielu smaczków, który bardzo szybko wtapia się w tło i muzyki słucha się niezależnie od niego - wtedy wychodzą na wierzch dobre rozwiązania muzyczne.
Moim zdaniem z jakiegoś nieznanego powodu ta płyta Cię wkurza - próbujesz to sobie zracjonalizować i walisz na oślep argumentami, które nijak się mają do zawartości tego albumu.
Jak odróżniasz "plastikowy" trzask od "winylowego"? Zazdroszczę Ci uszu.Drone pisze: Śmieszy mnie to na takiej samej zasadzie, jak śmieszy DIMMU BORGIR ze swoją estetyką słodkiej ekstremy. Tu mamy estetykę infantylnego upalenia i plastikowego trzasku, który w założeniu miał być winylowym.
Aha, czyli każda bogatsza pod względem formalnym próba podejścia do tematu będzie od razu "pretensjonalna", "męcząca" i "efekciarska"? To tak, jakby barok oceniać przez pryzmat minimalizmu.Drone pisze:A skoro już cytujesz Laswella i jednocześnie mówisz o upaleniu na GONJASUFI, to wystarczy wrzucić takie DIVINATION, żeby zobaczyć, czym jest PRAWDZIWE upalenie. I porównaj teraz ascetyczną, dubową formułę Laswella zapewniającą prawdziwe bogactwo przekazu z pozornie bogatą formułą GONJASUFI, która prowadzi moim zdaniem do tego, że ma się ochotę to wyłączyć i powiedzieć: "jakie to pretensjonalnie męczące".
Trzeba zauważyć, że w Gonjasufi jednym z głównych bohaterów jest GŁOS - to mają być kazania jogina, który sporo napsocił w życiu zanim odnalazł swoją drogę, a nie purystyczny ambient-dub - to zupełnie inna estetyka. Przykładasz niewłaściwą miarkę do tej płyty, dobierasz złe kategorie oceniania stary.