Ulan Bator - Tohu-Bohu (2010)
: 19-04-2011, 09:38

Część merytoryczna
To kolejna z płyt mojego topu 2010, którą postanowiłem opisać ponieważ to płyta, która tak naprawdę mi się nie podoba, a wręcz jest doskonała. Nie lubię jej, a jedynym powodem dla którego ją kupiłem, jest chęć stonowania ostrego przejścia tematycznego na półce między łagodnym UB40, a brutalnym Ulcerate. Uczucia, których doznaję słuchając tej płyty to miłość i nienawiść, obrzydzenie i błogość, ból i rozkosz. To swego rodzaju intelektualny sadomasochizm, pewnego rodzaju Misterium Tremendum Et Fascinosum, religijne uczucie gdy człowiek staje twarzą w twarz z Tajemnicą, przed którą czuje trwogę, ale która go też fascynuje i przyciąga. To coś jak siadanie na butelce z ubitą szyjką. Tak właśnie jest z tą płytą i nie powie mi żaden jajogłowy statystyk i przemądrzały autorytet, że białe jest białe, a czarne jest czarne, bo ja swój rozum mam i wiem co jest chujowe. Płyty nie lubię, ale cenię tak wysoko, że oceniam praktycznie najwyżej w ubiegłym roku. W dalszej części ejakulatu będę fantazjował.
Część fantastyczna
Tak wstępem przykrótkawym, żeby nie zanudzać to, Ulan Bator to stara eksperymentalna ekipa stanowiąca jeden z filarów francuskiej awangardy spod znaku hc, noise, no-vave. Od początku wyraźnie indywidualni, stworzyli hybrydę brzmień od awangardy, postrocka, krautrocka, noise po tzw. "intelektualny" mathrock spod znaku np. Gastr Del Sol, którą to całościowo nazywano często noise-kraut. Koncertują razem z Faust i tworzą łączone koncertowe składy występując jako Collectif Metz/Faust co z pewnością ma wpływ na ewolucję muzyki Ulan Bator. Zresztą z jednej strony Can i Faust od początku byli jedną z ich głównych inspiracji, a z drugiej rejony Slint i Fugazi. Produkował i wydawał ich Michael Gira w swojej Young God Rec.
Nowa płyta jest inna i nie spodziewałem się, że takie w pewnym sensie uproszczenie, a wręcz momentami "upiosenkowienie" muzyki spowoduje, że będę tego tak maniakalnie słuchał. Pierwsze co mi się mocno rzuciło w uszy to belgijski dEUS późniejszego okresu. Inna sprawa to z kolei sam skład, bo trudno tak naprawdę powiedzieć czy dzisiaj Ulan Bator to Object czy Object to 2/3 Ulan Bator. Sekcja czyli Stéphane Pigneul (Heligoland) i perkusista Alessio Gioffredi (Dilatazione) jest wspólna u obu zespołów, co niewątpliwie mocno skoligowało muzykę obu zespołów. Tylko, że w Ulan Bator niezmiennie rządzi Amaury Cambuzat, a tam Pigneul, tutaj będący sesyjnym. Resztę składu uzupełnia James Johnston (ex-Bad Seeds, Gallon Drunk, Big Sexy Noise, Lydia Lunch) oraz saksofonista Terry Edwards znany ze współpracy m.in z Tindersticks, Tomem Waitsem czy P.J. Harvey.
To właśnie tytułowy spowodował, że mieliłem płytę niezliczoną ilość razy. W zasadzie to byłaby kolejna solidna pozycja gdyby nie utwór tytułowy, o którym nie bardzo wiem co napisać. Napiszę tylko, że dawno nie słyszałem czegoś takiego, wręcz organicznie heldonicznego. Ta saksofoniczna kakofonia (albo kakofoniczna saksofonia) w wykonaniu Edwardsa zaczynająca się w połowie utworu na tle mechanicznego wycia gitary powoduje te pozornie sprzeczne uczucia mną targające, które opisałem na początku. Jeden z najgenialniejszych utworów ostatnich lat jakie słyszałem. 8 minut sonicznej apokalipsy A.D. 2010, który najlepiej jakby nie miał w ogóle końca.
Mr.Perfect
Missy & The Saviour
Tytulowy