\m/ Brytyjskie fujarki dla Szatana \m/
: 30-05-2011, 13:54
“You can sit on his white breast bone
And I'll pick out his bonny blue een;
And with a lock of his yellow hair
We'll theek our nest when it grows bare.”
W zalewie pseudorockowego gówna ze skrzypcami udającego prawdziwy FOLKROCK trza zachować wiarę i sięgnąć do wzniosłych, choć zmuszałych pomników (a raczej strachów na wróble) by nie dać sobie kitu wciskać.
Jako przodownik pracy skrobnę, co nieco o kilku moich ulubionych płytach w temacie, pochądzących z wyspiarskiej ojczyzny tego co na naszym kontynencie rockowe.
Nie są to płyty najbardziej reprezentatywne dla gatunku, bo o takich można bez problemu przeczytać gdzie indziej. Tutaj macie tylko rzeczy, które Św. Bezdech słucha z przyjemnością, a niekoniecznie te najbardziej poważane.
Żeby było jasne: w folk rocku lubię przede wszystkim część folk. Z drugiego pierwstka cieszą mnie inspiracje, nowocześniejsze aranże i interpretacja. Elektryki nie musi być, a perkusji nawet lepiej, gdy nie ma.
Poza tym nie przepadam za Fairport Convention, które gdyby ktoś nie wiedział, jest najbardziej uznaną marką w tej dziedzinie muzyki. Dla mnie to takie Jefferson Airplane ze skrzypcami - fajne, ale w folko-roku wolę co innego ;)

STEELEYE SPAN - Please to See the King
My staff has murdered giants, my bag a long knife carries
For to cut mince pies from children's thighs,
With which to feed the fairies.
Jeden z najważniejszych i najbardziej znanych zespołow odnawiających brytyjski folk.
Ich druga płyta w obiegowej opinii uważana jest za rozczarowanie po, uważanym przez wiekszość fanów za genialny, debiucie.
Moja osobista wykładnia prawdy mówi, że pierwsza płyta to nieposkładana próba stworzenia nowej jakości na rynku z paroma fajnymi piosenkami, a "rozczarowanie" to najlepsza rzecz stworzona przez ten zespół.
Pierwsze, co rzuca się w uszy to brak perkusji, a przez dużą część płyty instrumentów perkusyjnych w ogóle. Czysty przypadek, związany z problemami kadrowymi dał piorunujący efekt w połączeniu z drugim elementem. Jest nim nastrój płyty, który przez brak bębnów musiał być z konieczności mniej skoczny i przybrał bardziej balladowy charakter.
Pastoralna atmosfera albumu dopskonale oddaje średniowieczny nastrój muzyki. Tradycyjne melodie na płycie mimo swojego archaicznego posmaku są podane w sposób charakterystyczny dla czasów nagrywania repertuaru, przy jednoczesnym wyobcowaniu się od nich poprzez archaizujące brzmienie i charakter muzyki uzyskany dzięki przypadkowemu wspomnianemu brakowi perkusji oraz gitarom elektrycznym użytym tutaj w dosyć nietypowy dla gatunku sposób.
Spokojnie moje top 5 jeśli chodzi o te klimaty.

FOREST - s/t
La la
La lala la la
Lalala lala lalalalalala lala
Dziwna płyta, nawet jak na standardy, w których się poruszamy. Zero prądu i rockowego instrumentarium, za to stosy wszelkiego akustycznego złomu: mandolin, piszczałek, bębenków, cytr i innych. Muzyka również taka, że nie wiadomo, czy zgrzytać zębami, czy w wesołych podskokach udać się nago do pobliskiego lasku. Gęste i dosyć złożone aranżacje, mało przestrzeni, dużo zmian rytmu, charakterystyczny, nieco brzydki i denerwujący wokal starający się śpiewać ładnie - trochę jak Hammil ;) Kojarzy mi się to z Comus, którzy zamiast zjadać wędrowców zaginionych w lesie żywią się żołędziami i korą obgryzioną z lesnych drzew. Uwaga! To może być wkurwiające!

TREES - In the Garden of Jane Delawney
I Take You Through My Dreams
Out Into the Darkest Morning
Past the Bloodfilled Stream
Into the Garden of Jane Delawney
Coś bardziej standardowego. Mamy tutaj więcej rocka, więcej Fairport Convention i dołujący utwór tytułowy. Niewiele jest do napisania na temat tej płyty, bo dużo tu śladów FC, ale jednocześnie widoczny jest ty własny sznyt - więcej zachodniego wybrzeża i bardziej oniryczny nastrój całości. Zwykłe rockowe instrumentarium i bardzo dobry kobiecy wokal. No i interpretacja Lady Margaret (Matty Groves) lepsza niż u bardziej znanych kolegów.

MIDWINTER - The Waters of Sweet Sorrow
Can you hear the Devil calling?
Hold on your arms by the Sanctuary Stone
As the winter rain starts falling.
Mało znana płyta, wydana w swoim czasie jako private pressing. Prosty, amatorski folk z takimż brzmieniem, nierewelacyjny wokal. Po co tego słuchać? Ano nadstawcie uszu. Unikalne brzmienie robi robotę dając niesamowity nastrój. Całość brzmi surowo, jak na folk ciężko i pastoralnie, a uproszczony charakter muzyki dodaje płycie siły i wyrazistości. Słychać tu wibracje, które brzęczeć będą w dużo cięższej formie w muzyce Pagan Altar, czyli dużo angielskości polanej szczyptą okultyzmu.
Na razie tyle. Jak mi się zechce to kiedyś może coś dopisze.
DEATH TO FALSE FOLK!!!
And I'll pick out his bonny blue een;
And with a lock of his yellow hair
We'll theek our nest when it grows bare.”
W zalewie pseudorockowego gówna ze skrzypcami udającego prawdziwy FOLKROCK trza zachować wiarę i sięgnąć do wzniosłych, choć zmuszałych pomników (a raczej strachów na wróble) by nie dać sobie kitu wciskać.
Jako przodownik pracy skrobnę, co nieco o kilku moich ulubionych płytach w temacie, pochądzących z wyspiarskiej ojczyzny tego co na naszym kontynencie rockowe.
Nie są to płyty najbardziej reprezentatywne dla gatunku, bo o takich można bez problemu przeczytać gdzie indziej. Tutaj macie tylko rzeczy, które Św. Bezdech słucha z przyjemnością, a niekoniecznie te najbardziej poważane.
Żeby było jasne: w folk rocku lubię przede wszystkim część folk. Z drugiego pierwstka cieszą mnie inspiracje, nowocześniejsze aranże i interpretacja. Elektryki nie musi być, a perkusji nawet lepiej, gdy nie ma.
Poza tym nie przepadam za Fairport Convention, które gdyby ktoś nie wiedział, jest najbardziej uznaną marką w tej dziedzinie muzyki. Dla mnie to takie Jefferson Airplane ze skrzypcami - fajne, ale w folko-roku wolę co innego ;)

STEELEYE SPAN - Please to See the King
My staff has murdered giants, my bag a long knife carries
For to cut mince pies from children's thighs,
With which to feed the fairies.
Jeden z najważniejszych i najbardziej znanych zespołow odnawiających brytyjski folk.
Ich druga płyta w obiegowej opinii uważana jest za rozczarowanie po, uważanym przez wiekszość fanów za genialny, debiucie.
Moja osobista wykładnia prawdy mówi, że pierwsza płyta to nieposkładana próba stworzenia nowej jakości na rynku z paroma fajnymi piosenkami, a "rozczarowanie" to najlepsza rzecz stworzona przez ten zespół.
Pierwsze, co rzuca się w uszy to brak perkusji, a przez dużą część płyty instrumentów perkusyjnych w ogóle. Czysty przypadek, związany z problemami kadrowymi dał piorunujący efekt w połączeniu z drugim elementem. Jest nim nastrój płyty, który przez brak bębnów musiał być z konieczności mniej skoczny i przybrał bardziej balladowy charakter.
Pastoralna atmosfera albumu dopskonale oddaje średniowieczny nastrój muzyki. Tradycyjne melodie na płycie mimo swojego archaicznego posmaku są podane w sposób charakterystyczny dla czasów nagrywania repertuaru, przy jednoczesnym wyobcowaniu się od nich poprzez archaizujące brzmienie i charakter muzyki uzyskany dzięki przypadkowemu wspomnianemu brakowi perkusji oraz gitarom elektrycznym użytym tutaj w dosyć nietypowy dla gatunku sposób.
Spokojnie moje top 5 jeśli chodzi o te klimaty.

FOREST - s/t
La la
La lala la la
Lalala lala lalalalalala lala
Dziwna płyta, nawet jak na standardy, w których się poruszamy. Zero prądu i rockowego instrumentarium, za to stosy wszelkiego akustycznego złomu: mandolin, piszczałek, bębenków, cytr i innych. Muzyka również taka, że nie wiadomo, czy zgrzytać zębami, czy w wesołych podskokach udać się nago do pobliskiego lasku. Gęste i dosyć złożone aranżacje, mało przestrzeni, dużo zmian rytmu, charakterystyczny, nieco brzydki i denerwujący wokal starający się śpiewać ładnie - trochę jak Hammil ;) Kojarzy mi się to z Comus, którzy zamiast zjadać wędrowców zaginionych w lesie żywią się żołędziami i korą obgryzioną z lesnych drzew. Uwaga! To może być wkurwiające!

TREES - In the Garden of Jane Delawney
I Take You Through My Dreams
Out Into the Darkest Morning
Past the Bloodfilled Stream
Into the Garden of Jane Delawney
Coś bardziej standardowego. Mamy tutaj więcej rocka, więcej Fairport Convention i dołujący utwór tytułowy. Niewiele jest do napisania na temat tej płyty, bo dużo tu śladów FC, ale jednocześnie widoczny jest ty własny sznyt - więcej zachodniego wybrzeża i bardziej oniryczny nastrój całości. Zwykłe rockowe instrumentarium i bardzo dobry kobiecy wokal. No i interpretacja Lady Margaret (Matty Groves) lepsza niż u bardziej znanych kolegów.

MIDWINTER - The Waters of Sweet Sorrow
Can you hear the Devil calling?
Hold on your arms by the Sanctuary Stone
As the winter rain starts falling.
Mało znana płyta, wydana w swoim czasie jako private pressing. Prosty, amatorski folk z takimż brzmieniem, nierewelacyjny wokal. Po co tego słuchać? Ano nadstawcie uszu. Unikalne brzmienie robi robotę dając niesamowity nastrój. Całość brzmi surowo, jak na folk ciężko i pastoralnie, a uproszczony charakter muzyki dodaje płycie siły i wyrazistości. Słychać tu wibracje, które brzęczeć będą w dużo cięższej formie w muzyce Pagan Altar, czyli dużo angielskości polanej szczyptą okultyzmu.
Na razie tyle. Jak mi się zechce to kiedyś może coś dopisze.
DEATH TO FALSE FOLK!!!