
POP. 1280
Panowie pochodzą z Brooklynu, wyglądają jakby ktoś ich skrzywdził w młodości, zaś nazwę zapożyczyli z tytułu nieco surrealistycznej powieści kryminalnej Jima Thompsona (a oznacza ona populację pewnego miasteczka, która w miarę rozwoju fabuły zaczyna gwałtownie topnieć). Grają bebechowatego noise-rocka osadzonego na mocnych post-punkowych fundamentach.
Już wydana w 2010 r. EP-ka „The Grid” wskazywała na to, ze mamy do czynienia z zespołem o dużym potencjale. Porąbane teksty, surowe, odrobinę futurystyczne brzmienie, nawiązania stylistyczne do The Birthday Party oraz nowojorskich kapel spod znaku no-wave – to wszystko stanowiło o niewątpliwym uroku tego materiału.
Na tegorocznym debiucie - „The Horror” - nowojorczycy dają po uszach z jeszcze większym zapałem, niż poprzednio. Skomasowali brzmienie, czyniąc je bardziej klaustrofobicznym, zaś na pierwszy plan wypchnęli kłującą w uszy wysokimi tonami gitarę, przywodzącą na myśl pierwsze płyty Sonic Youth. W pracy sekcji rytmicznej wciąż dominują wzorce post-punkowe / nowofalowe ze szczególnym wskazaniem na Bauhaus (zwłaszcza w zamykającym płytę „Crime Time”). To jednak nie wszystko, bowiem chwilami – co szczególnie cieszy me zwyrodniałe serduszko - wyczuć można ducha Swans (np. w zajebistym „Cyclotron”). Wzorce są więc, ze wszech miar, słuszne, a panowie dobrze rokują na przyszłość. Trzymam kciuki za kolejne materiały – oby były zryte, bardziej psychotyczne i oby nadeszły w krótkim czasie.

Próbki dla leniwych: