: 16-01-2014, 13:26
to wrzuć sobie "Ravedeath, 1972" na początekHarlequin pisze:Chyba powinienem obadać tego Heckera, choc z hasłem 'ambient' niekoniecznie jest mi po drodze.
Death and Black Metal Magazine
https://www.masterful-magazine.com/forum/
https://www.masterful-magazine.com/forum/viewtopic.php?f=36&t=5733
to wrzuć sobie "Ravedeath, 1972" na początekHarlequin pisze:Chyba powinienem obadać tego Heckera, choc z hasłem 'ambient' niekoniecznie jest mi po drodze.
WYpożycza sie.Skaut pisze:to wrzuć sobie "Ravedeath, 1972" na początekHarlequin pisze:Chyba powinienem obadać tego Heckera, choc z hasłem 'ambient' niekoniecznie jest mi po drodze.
ano właśnie. ja inaczej patrzę na ten zespół, poza wszystkim łatka free jazz niewiele w gruncie rzeczy mówi. im lepszy artysta tym mniej funkcjonalne jest takie określenie, no chyba że na zasadzie - gra tak, że trudno go sklasyfikować.Harlequin pisze:Zdecydowanie uważam, że mimo wszystko zarówno Talisman jak i The Prophecy to twory avant a nawet free jazzowe. Co do Prophecy to nawet jeszcze bardziej wpada w tą szufladkę, jako, że Tatsuya gra zupełnie inaczej niż Harris. Nawet Laswell tak nie dudni jak na Talisman. Koncertowe dokonania PainKiller zdecydowanie podpadają mi pod jazzową szufladkę, niezależnie od przedrostka jaki przed tym postawimy.
Konkurencja? Poniższe na pewno cenię bardziej.
Fire! Orchestra - Exit!
DKV Trio + Gustaffson/Pupillo/Nillsen-Love - Schl8hof
Hera & Hamid Drake - Seven Lines
Natomiast z ciekawosci zapytam sie Ciebie jak Ci sie widzi The Prophecy na tle Talisman i Rituals?
A nie masz wrażenia, że The Prophecy w tym całym swoich impowizatorskim szaleństwie jest zarazem bardzo ładną płytą? Słucham tego materiału i jest tu cała gama smaczków, niuansów, ciekawych melodii i rozwiązań. Mam wrażenie, że jako całość ma niebywale lepszy flow, a muzycy o wiele sprawniej się przenikają anizeli miało to miejsce choćby na "Talisman". Tamta płyta jawiła mi sie jako dużo bardziej potężna, ale też zarazem troche jakby każdy z muzyków chciał z osobna zaakcentować swoje własne ja. Tutaj mam wrażenie, że słysze po prostu zespół. no i te wszystkie pogłosy... miód. Moze troche tę płytę odbieram inaczej z tego względu, że została wydana troche jako wydawnoctwo 'posmiertne' i nie w oryginalnym składzie, co wcale nie rzutuje na to, aby wymieniać ja w gronie najlepszych ubiegłorocznych płyt. Z drugiej strony myśle sobie o ile bardziej wartościowe byłoby to wydawnictwo, gdyby zostało zarejestrowane w latach regularnej działaności PainKiller. Niemniej jednak cięzko podważyc to, że The Prophecy brzmi po prostu jak PainKiller.Bonny pisze:ano właśnie. ja inaczej patrzę na ten zespół, poza wszystkim łatka free jazz niewiele w gruncie rzeczy mówi. im lepszy artysta tym mniej funkcjonalne jest takie określenie, no chyba że na zasadzie - gra tak, że trudno go sklasyfikować.Harlequin pisze:Zdecydowanie uważam, że mimo wszystko zarówno Talisman jak i The Prophecy to twory avant a nawet free jazzowe. Co do Prophecy to nawet jeszcze bardziej wpada w tą szufladkę, jako, że Tatsuya gra zupełnie inaczej niż Harris. Nawet Laswell tak nie dudni jak na Talisman. Koncertowe dokonania PainKiller zdecydowanie podpadają mi pod jazzową szufladkę, niezależnie od przedrostka jaki przed tym postawimy.
Konkurencja? Poniższe na pewno cenię bardziej.
Fire! Orchestra - Exit!
DKV Trio + Gustaffson/Pupillo/Nillsen-Love - Schl8hof
Hera & Hamid Drake - Seven Lines
Natomiast z ciekawosci zapytam sie Ciebie jak Ci sie widzi The Prophecy na tle Talisman i Rituals?
jak oceniam The Prophecy na tle pozostałych koncertówek czy w ogóle wcześniejszych płyt? ano tak, że gdy pierwszy raz usłyszałem The Prophecy, to wiedziałem natychmiast, że to może być tylko TEN zespół, ale do żadnej z ich płyt mi ten materiał nie pasował. tak, bez Harrisa grają inaczej, ale z drugiej strony grają też inaczej niż na koncertówce wydanej na 50 urodzony Zorna, gdzie Harrisa też już nie było.
Talisman ma swój niebywały urok, krystaliczne brzmienie i porywające improwizacje. na Rituals doskonale uchwycona została konfrontacyjność i sadyzm tej muzyki. bez Harrisa, na The Prophecy grają inaczej. jak? sam nie wiem jak to nazwać. może dojrzalej, w bardziej przemyślany sposób? przemyślany, ale bez straty dla improwizacyjnego charakteru tej muzyki; dojrzały, ale wciąż pasjonujący. mniejsza o nazwy, na nie wciąż jest za wcześnie, póki co wolę cieszyć się muzyką. Laswell faktycznie nie dudni, on gra jak Cesarz Basu. gdy tylko wychodzi na czoło całej sekcji ja padam na kolana. on jest najjaśniejszą gwiazdą na tej płycie