
BOYD RYŻ, jaki jest, każdy widzi.
(a jak ktoś nie widział, to proszę)



Zastanawia mnie jednak fakt, że o ile inne z postaci / zespołów związanych ze sceną World Serpent otaczane są dziś ogromnym kultem, o tyle nasz Ryż jakoś często pomijany jest przez co młodszych miłośników wszelkiej maści hałasów. Niesłusznie pomijany zresztą, bo to geniusz na miarę Stapletona, Tibeta, Douglasa P. czy Coilaków. Tyle tylko, że gościu operuje na nieco innej płaszczyźnie (no bo generalnie każdy z nich na innej płaszczyźnie operuje). Jego królestwem nie jest ani alchemia dźwięku ani folkowe smucenie. Jego terytorium to hałas. Czysty, bezkompromisowy hałas. Ograniczona do minimum forma, zmaksymalizowana treść. Industrial? Power Electronics? Dark Ambient? Co te gatunki mają ze sobą wspólnego? Ano to, że gdyby nie Boyd Rice, to chuja by z nich było. Ofensywę rozpoczął w połowie lat 70. Tworzy sztukę totalną. Nagrywa płyty, pisze książki, gra w filmach, a w wolnych chwilach rozsyła przypadkowym ludziom martwe zwierzęta

Jest też mistrzem kamuflażu. Flirtuje z wszelkimi formami satanizmu, okultyzmu, nihilizmu, anarchizmu, totalitaryzmu i czego tam sobie jeszcze zapragniecie. Człowiek o tysiącu twarzy, ale, tak naprawdę, człowiek bez twarzy. Zawsze zostawia furtkę i gra na nosie wszystkim, którzy chcieliby go opisać, skatalogować i zamknąć w szufladce z napisem (i tu se wpiszcie, co chcecie). Przede wszystkim to Rice jest jednak muzykiem. Chociaż muzyk, to może zbyt dużo (i zbyt mało) powiedziane. On jest prawdziwym inżynierem dźwięku, demiurgiem, który z bezkształtnej masy wycina broń masowego rażenia. Znacie? Lubicie? Kochacie? Jakie płyty cenicie najbardziej? Zapraszam do dyskusji
