
YOGA
Megafauna
to się kurwa podjąłem zadania, nie ma co. zakładam temat o albumie, który totalnie mną zawładnął, jak złapał za jajca tak nie chce puścić, i ja też wcale nie chcę, żeby puszczał. słucham dopiero od wczoraj, a już wiem, że jest to jedna z najwspanialszych płyt, jakie miałem przyjemność przesłuchać przez całe swoje mizerne warte życie. żadne słowa nie oddadzą zawartości tej płyty, więc najlepiej zrobicie, jeśli po prostu przestaniecie czytać i posłuchacie. serio, teraz. tak będzie najlepiej.
dla tych upartych chujów, co dobrych rad nie słuchają spróbuję sklecić choć kilka słów, nakierować. a więc co to jest ta YOGA? otóż...nie wiem. na pierwszy rzut ucha nie jest to jakoś szczególnie skomplikowana muzyka, ale im dalej w las tym więcej drzew. pierwsze, co przychodzi do głowy to niebanalny ambient/drone/doom, ale im dłużej obcuje się z tą muzyką, tym więcej pojawia się różnych, przeróżnych komponentów, wpływów, warstw, nawiązań, smaczków. nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy w samym środku wielkiego tygla, w którym aż gotuje się od nagromadzenia pomysłów, wizji, światów...chorób. to ważne - znacie to uczucie, gdy nagle uświadamiacie sobie, że nic nie jest takie, jakim się wydaje, gdy pogodny uśmiech nagle zmienia się w grymas przerażenia, gdy dociera do was, że to wszystko to kłamstwo, a w centrum tego kłamstwa stoicie właśnie wy, nadzy i bezbronni, a wszystko dookoła jest przeciw wam, zawsze było. to jest właśnie uczucie towarzyszące słuchaniu tego krążka. to jest właśnie magiczna schizofrenia tego albumu.
porozbierajmy przez chwilę to dzieło na czynniki pierwsze, pogrzebmy w tym i zobaczmy, co siedzi w środku. prędzej, czy później staje się jasne, że płyta wywodzi się gdzieś z black me(n)talowych czeluści, zarówno muzycznie, jak i pod względem filozofii całego konceptu. dosłuchamy się tutaj w kilku fragmentach gitarowych riffów, których genezy należałoby szukać gdzieś w echach hvis lyset tar oss. całe brzmienie zresztą może się z płytą burzum trochę kojarzyć - jest zamglone, oniryczne, niewyraźne, stłumione. świetnie się komponuje z fragmentami rodem wyciągniętymi ze starych kultowych horrorów (ktoś napisał, że to zasługa fragmentów przypominających dokonania goblin, bardzo słusznie zresztą), pojawiającymi się tu i ówdzie noise rockowymi patentami, z mrocznymi, orientalnymi melodiami, przepalonymi momentami, abstrakcyjnymi plamami dźwięków-skojarzeń, których nie powstydziłoby się samo nurse with wound, potwornie przesterowanymi wokalami...zarówno ludzkimi jak i zwierzęcymi...można by tak wymieniać i wymieniać, tutaj tak naprawdę nic nie trwa długo, motywy zmieniają się jak w kalejdoskopie poklejone jedynie wspólnym zadymionym, nawiedzonym brzmieniem pracując na paranoiczność całokształtu. można pomyśleć, że to za dużo, że to taki misz-masz bez ładu i składu, albo że album zbyt dynamiczny. otóż nic z tych rzeczy! wszystko ma tutaj swoje miejsce, wszystko ma tutaj swój czas, wszystko wydaje się diablo wręcz logiczne. muzyka ciągnie się leniwie, jakby wiedziała, że i tak ma nieskończenie wiele czasu na ujawnienie całej swojej misternej zagadki. kusi, podszczypuje, prowokuje, zmusza do pytania, ale nie daje odpowiedzi a zamiast tego śmieje się w twarz. nie ma lekko, trzeba tu pokojarzyć fakty samemu, i trochę to zajmie, na szczęście jest to sama przyjemność - o ile drążenie własnej choroby można nazwać przyjemnością. nagroda będzie bardziej niż satysfakcjonująca.
Ech, ale i tak nikt z was nie ma tak naprawdę żadnego pojęcia o czym ja mówię. trzeba było posłuchać rady i zamiast czytać ten przydługi opis, w którym i tak pominąłem milion spraw, o których początkowo chciałem wspomnieć, lecieć prosto po tę płytę i słuchać, słuchać, słuchać.
absolutnie fantastyczna, zapierająca dech w piersiach i mrożąca krew w żyłach pozycja. nie do ominięcia. polecam poświęcić jej czas wieczorem (jeśli nie w nocy), kiedy głowa nie zajęta czym innym i nikt nie będzie przeszkadzał.
nie, serio. nawet tego nie czytajcie. po prostu włączcie sobie ten album i zajrzyjcie na drugą stronę.
edit: http://www.myspace.com/yoga666 - zwłaszcza lista friendsów w niezłą stronę może nakierować.