
Głupi trocak, oj głupi... Taki strzał leży i czeka, a on jak debil jakiś 3-ligowych death metalowych chujni słucha, aby mieć rozeznanie w nowościach... no jak debil...Płakałem, że nie wyszło dawno nic, co autentycznie robi kuku, coś, co nie tylko jest dobrze odgrzanym kotletem, ale także chyżo wzlatuje ku przyszłości (jak stal płynąca z pieca). Co prawda w wypadku tych Amerykańców trudno mówić o przyszłości, bo zdaje się, że się rozpadli tuż przed wydaniem tej płyty... No ale jak się nie ma, co się chce, to się lubi, co się ma. A mamy tu prawdziwego miazgatora. Konkretnie mówiąc, mamy tu przepotężnie brzmiący konglomerat najlepszych elementów noise rocka, math-core i post-hardcore... tyle, że jakby usadowiony zupełnie z boku. To znaczy niby gatunki się zgadzają, ale w praktyce takiemu The Dead Singer (masa numer) bliżej do starych Łabędzi niż do nowego Planu Ucieczki Dillingera. W każdym razie najbliżej temu do Jesus Lizard, tyle że z takim bombastycznym zacięciem. bardzo mi robią wokale - żadnych growli, skrzeków, emo zaśpiewów - po prostu klasyka.
Zresztą co tam będę pierdolić:
Jak to wan nie zrobi, to rozważyłbym baranka o ścianę i ponowne podejście do tematu.