WYPADAŁOBY rozpropagować poniższe, bo to perełki największe a tak nieznane/zapomniane, że głowa mała.
przemycam swe słowa zatem z innego miejsca w sieci, prezentuje dwa skrajnie różne, ale równie piękne albumy.
ALAN LAMB - NIGHT PASSAGE
drony. dark ambient. musice concrete. ale dlaczego nie należy spierdalać z miejsca widząc te hipsterskie tagi? no bo tak - nie jest to ani nadęty artyzm, ani ubogie pierdzenie na wzmacniaczu udające drony, ani prymitywny, amatorski field recording, ani też szumy jakich tysiące.
sprawa jest prosta - jeśli kiedykolwiek człowieka dopada kryzys, ale chce posłuchać czegoś co żyje własnym, stonowanym życiem, nie udając na siłę mrocznego, wesołego, jakiegokolwiek, jak chce posłuchać czegoś co jest kompletnie chłodne i pozbawioine przejawów emocji większych niż te, które towarzyszą robactwu kiedy poruszają antenkami, to to jest płyta dla niego.
typ nagrał po prostu prąd popierdalający na kablach między słupami i zmodyfikował. dodał tam jakiś orgaonowy instrument i wuola, wyszła mu płyta jedyna w swoim rodzaju. drugiej takiej nie spotkałem.
i owszem. skojarzenia z LULL momentami są wręcz wskazane.
jutub oczywiście nie ma, więc
http://grooveshark.com/s/Night+Passage/4pkl2D?src=5" onclick="window.open(this.href);return false;
a drugi to
THE ATMAN PROJECT - LOVE AND PAIN
a z konkretów - tagi to drone (znowu), ambient, neoclassical. eksperymenty z hałasami i przerabianie odgłosów otoczenia tak żeby brzmiały jak żywe instrumenty. wedle wkładki prawie wszystkie instrumenty tutaj to tak naprawdę wynik procesu transformacji albo transmutacji, vide Basic Bodies np gdzie odgłosy zostały wzięte z Nuklearnego Reaktora (Nuclear Fusion Test Reactor), czy też wycie wilka przekształcone w płaczliwe quasi-smyczki w What You Will.
plus - album nagrany został przy pomocy komputerowego syntezatora Synclavier II czyli ówczesnego szczytu jeśli chodzi o technologię muzyczną.
kto chce linki do całości, proszę zgłaszać
a w praktyce wygląda to tak, że mamy w tle dronujące syntezatory, na pierwszym planie kreują nam się zaś wzniosłe acz nie nachalne pejzaże dźwiękowe. majestatyczne, acz bardzo... melancholijne przy tym. nie chcę mówić, że to muzyka dla stulejarzy, bo tak nie jest, nie mniej jednak czuć tutaj taki swoisty smutek, tęsknotę za czymś wielkim i spowitym w tajemnicy. na pewno zwolennicy Tangerine Dream mogą się polubić, czy w ogóle kosmicznych, odrealnionych ambientowych klimatów.