Myli się jednak ten, kto odgórnie założy, że przeciąganie kompozycji do tak (pozornie) groteskowych długości jest jedynie celem samym w sobie. Utwory ESOTERIC zwyczajnie potrzebują tyle czasu, aby rozwinąć się i dotrzeć do - zwykle miażdżącej - kulminacji. Poszczególne motywy zyskują na sile rażenia, gdy płyną nieśpiesznie, w tle zaś następuje zagęszczenie wokaliz, efektów czy linii melodycznych. Dzięki temu muzyka ta jest mocno plastyczna, a postępujące szaleństwo da poczuć się na własnej skórze. Są to dźwięki zazwyczaj przerażająco powolne i ciężkie, do tego (zwłaszcza na wczesnych albumach) przepełnione jakby oniryczną atmosferą pomieszaną z narkotycznym letargiem. Słowem - prawdziwa przeprawa przez pole minowe. Dołóżmy silny nacisk na wszelkiego rodzaju efekty specjalne, szumy, hałasy, nakładające się na siebie wokale, syntezatorowe czy ambientowe tła. Z tych zespół słynął już od debiutanckiej "Epistemological Despondency", a gdy Greg Chandler postanowił uwolnić się od niepotrafiących zrealizować wizji zespołu producentów i wziął sprawy w swoje ręce, ten aspekt muzyki ESOTERIC jeszcze mocniej zyskał na sile.

Od tego czasu każde kolejne wydawnictwo stanowi realizacyjny majstersztyk, który pozwala w pełni cieszyć się kompleksową aranżacyjnie i wielowarstwową muzyką. Bo badać i odkrywać te albumy na nowo można latami. Wydane w 2008 roku opus magnum zespołu ("The Maniacal Vale") nadal potrafi mnie zaskoczyć czymś, czego nie doszukałem się w żadnym z poprzednich odsłuchów. Przede wszystkim jednak MIAŻDŻY mnie pod kątem emocjonalnym. Słuchając ESOTERIC doświadczyłem i nadal będę doświadczać prawdopodobnie jedne z najsilniejszych muzycznych doznań w ogóle. Ich funeral doom to nie bezsensowne zamulanie oparte na mieleniu jednego riffu w nieskończoność i garach w rytmie 20 BPM, a prawdziwy egzystencjalny rollercoaster. Od horroru, lęku i pustki aż po triumf, wewnętrzny spokój i poczucie spełnienia. To dzięki tym kontrastom tak bardzo jeżą mi się włosy na skórze, gdy słyszę "The Secret of the Secret", "Circle" czy "Descent". A poza tym jest to zwyczajnie kurewsko ciekawe muzycznie, czerpiąc inspiracje od wykonawców często daleko wykraczających poza metal. A nawet w jego obrębie zdarzają się tu erupcje wściekłości i szybkości będące oldschoolową deathmetalową jazdą, czy - z drugiej strony - wycieczki w rejony post/sludge rodem z Neurosis. Nawet zważywszy więc, że przeważająca część materiału ESOTERIC to wydawnictwa dwupłytowe zawierające ~100 minut muzyki, to nie sposób się nudzić ani przez moment. To ogromne osiągnięcie.

Ten wpis chciałbym zadedykować moim ulubionym albumom tej brytyjskiej hordy. Zważywszy, że "ulubione" oznacza w tym przypadku aż pięć płyt może delikatnie zdradzać, że ESOTERIC uwielbiam :) Zalecam więc zaparzenie sobie herbaty, bo post ten długością dorównywać będzie czasowi trwania przeciętnej płyty omawianego zespołu. Jedziemy!
1994 - Epistemological Despondency
Już na pierwszym LP szóstka młodzieńców z Birmingham mogła pochwalić się niepowtarzalnym stylem, nawet w obrębie wciąż raczkującego jeszcze funeral doomu. To nagranie z muzyką jeszcze bardziej opresyjną i klaustrofobiczną niż ikoniczny debiut Winter. To także prawdopodobnie jedyna płyta, która potrafiła wywołać we mnie przerażenie. Do dzisiaj pamiętam, jak podczas jednego z nocnych odsłuchów z otępionego pół-snu wyrwałem się zlany potem. Jest to zdecydowanie najcięższy materiał zespołu, najbardziej surowy i toporny aranżacyjnie, aczkolwiek pod tym względem i tak o milę lepszy niż większość wydawnictw z ekstremalnym doomem w tym czasie. Już otwierający całość "Bereft" po kilku minutach obcowania z ważącym tysiąc ton riffem, zamienia się w graniczącą z noise kakofonię pisków, sprzężeń, elektroniki i szaleńczych wokaliz, gotową w mig odsiać każdego słuchacza z przypadku. Growl Chandlera jest potworny i odhumanizowany, do tego często zwielokrotniony czy przechodzący do maniakalnego krzyku. Co ciekawe, druga połowa płyty zawiera akcenty przywodzące na myśl stoner doom - są tam fragmenty charakterystyczne dla klasycznego grania, z chwytliwymi solówkami na czele. Jednak już wieńczący całość "Awaiting My Death" to ponowny skok w otchłań rozpaczy i depresji, nie pozostawiający ani promyka nadziei. Mocne cholerstwo.

Podobnie jak na następnym albumie, jest tu trochę niedostatków produkcyjnych i amatorszczyzny. Perkusja momentami brzmi jak przesypywanie kartofli, aczkolwiek ja należę do zwolenników brzmienia takiego "Failures for Gods", więc i w tym przypadku nie mam z tym żadnego problemu :D
Najlepsze utwory: "Bereft", "Lamented Despondency"
1997 - The Pernicious Enigma
Drugi album ESOTERIC, jeśli nie jest najlepszym w dyskografii, to zdecydowanie najbardziej potężnym i monumentalnym, a także najtrudniejszym do przebrnięcia. Niemal 2 godziny (!) muzyki równie przytłaczającej co na debiucie, z totalnie gęstym klimatem dającym się kroić nożem, samplami z Czasu Apokalipsy (arcydzieła równie opresyjnego) i utrzymanej w większości w ślimaczych tempach, acz uświadczyć można tu i blasty. "The Pernicious Enigma" jest jednak wydawnictwem znacznie bardziej atmosferycznym i, hmm, wielobarwnym. Wspomniany w drugim paragrafie oniryczny/narkotyczny klimat najbardziej daje się odczuć właśnie tutaj. Gitary potrafią brzmieć prawdziwie magicznie, przenosząc słuchacza do jakby całkowicie alternatywnej rzeczywistości i tworząc senne pejzaże. Czasem wręcz ciężko stwierdzić, czy to wiosło, czy już syntezator albo jakiś klawisz - tak niepowtarzalne są zastosowane tu efekty i modyfikacje brzmienia. Wystarczy posłuchać 4 pierwszych minut otwierającego album "Creation (Through Destruction") by całkowicie odpłynąć w jakieś nieopisane rejony ludzkiego umysłu. To już jest poziom wyżej niż utrzymany głównie w odcieniach szarości debiut. Zawarty tu materiał jest bardziej zróżnicowany i zwyczajnie ciekawszy. Wspomnieć warto o "NOXBC9701040", improwizowanym utworze przypominającym wręcz jakiś psychodeliczny jam, z sekundy na sekundę coraz intensywniejszy i gęściejący. Solidny lot w kosmos. Takich odniesień do space rocka jest tu zresztą więcej, np. w wieńczącym całość "Passing Through Matter", które w końcówce przenosi słuchacza w rejony mglistego niebytu. Niesamowita rzecz.

Zdecydowanie nie polecam tego albumu na pierwszy kontakt z muzyką zespołu, bo można się solidnie odbić. Na pewno nie jest to rzecz do codziennego słuchania - okej, to cecha chyba każdej płyty ESOTERIC, ale tutaj jest ona nasilona najbardziej. W żadnym wypadku nie powinno też lecieć w tle, bo to zwyczajnie nie ma sensu. Najlepiej położyć się, zgasić światło i powoli przejść przez portal do innego świata. Pod względem rozmachu jest to na pewno jeden z najpotężniejszych albumów metalowych ever i wymaga odpowiednio tyle cierpliwości. Zapewniam jednak, że po stokroć warto.
Warto wspomnieć, że jakiś czas temu wydana została zremasterowana wersja z tej pozycji. Brzmienie jest czytelniejsze i klarowniejsze, a do tego uwydatniono i podkreślono niektóre efekty, które wcześniej ginęły w miksie. Słuchałem tylko raz, ale udało mi się dostrzec kilka patentów, których nie wyłowiłem wcześniej. Chyba jednak wolę oryginalny sound - ta surowość i niedostatki realizacyjne jakoś wkomponowują mi się w to przytłaczające człowieka monstrum.
Najlepsze utwory: "Creation (Through Destruction)", "A Worthless Dream", "Passing Through Matter" (z fajną niespodzianką na końcu, mogącą przyprawić o nieoczekiwany zawał serca, hehe)
Z racji tego, że wpis ten zaczyna przypominać tasiemca, zakończę w tym momencie i pozostałe trzy pozycje zostawię na część drugą. Powinna ona pojawić się niebawem. Stay tuned!
https://podziemnegarkotluki.blogspot.co ... jalny.html" onclick="window.open(this.href);return false;