
Gdy tak sobie gawędziliśmy z Żułkiem na temat płyty "Low" i roli basika na niej, naszło mnie na jej następczynię - "Demonic". I choć dawno nie słuchałem, zapętliła mi się już drugi raz. Pamiętam, że nie miała i nie ma nadal dobrej prasy - wystarczy poczytać recenzje na MA. Zarzuca się jej monotonię, toporność i przesadną brutalność. Tymczasem ja na nią teraz patrzę inaczej. Nie jest to oczywiście czołówka dyskografii Chucka and co, ale ma swoje dodatnie plusy.
Bardzo podoba mi się brzmienie. Potężne, a jednocześnie soczyste gitary i te mocarne bębny Hoglana.
Ciężar i klarowność zarazem.
Solówki w odwrocie, brak na płycie uznanego miotacza (szkoda, że James dalej tematu nie pociągnął) , ale Eric samodzielnie coś tam upichcił...Te jego "orientalne", przestrzenne zagrywki mają fajny klimat.
Chuck oczywiście przeważnie ryczy jak wściekły bawół, ale nie powiedziałbym, że ogranicza się tylko o tej formy ekspresji. W kilku kawałkach śpiewa czystko, czasem moduluje elektronicznie swój głos, pokrzykuje na modłę Gaskilla z Pro-Pain.
No i ten otwierający płytę buldożer - "Demonic Refusal" 6 6 6 i JEB!!!

Fajnie odkrywać ją na nowo - ot taki, "Murky Waters" - jaka zajebista petarda! A w ogóle o nim nie pamiętałem...
Pozostaje życzyć "NOSTROVIA"!
I zapętlić jeszcze raz.