Strona 1 z 1

1995

: 20-10-2011, 00:05
autor: longinus696
Obrazek

CYPRESS HILL - III - Temples of Boom [1995]

Columbia [CK 66991]


Wydany w 1993 roku „Black Sunday” okazał się komercyjnym sukcesem, przyniósł zespołowi potrójną platynę i przysporzył fanów na całym świecie. Zabierając się za trójkę B-Real, DJ Muggs, Sen Dog i Eric Bobo uderzyli w nieco inny, z lekka ambientalny ton i wyszła im płyta wyjątkowa: bardziej klimatyczna, budząca niepokój, stale ewokująca poczucie zagrożenia, choć równocześnie (moim zdaniem) nie mniej przystępna od poprzedniczki, mająca hity na miarę „Insane in the Brain” lub „Cock the Hammer”. Chociaż nie sprzedawała się tak dobrze, jak „Black Sunday”, w mniemaniu wielu osób była przynajmniej takim samym, o ile nie większym osiągnięciem artystycznym kalifornijskiej ekipy.

Zaczyna się od „Spark Another Owl”, spokojnego, lekko przypalonego kawałka, będącego pochwałą wszelkiej maści zielska. Jakże mylący jest to początek, bardzo chilloutowy, zupełnie nie zapowiada budzących dreszcze treści, z jakimi będziemy mieli do czynienia za chwilę, choć prawdą jest, że słuchacz zostanie w oparach marijuany już do końca. Atmosfera zaczyna się zagęszczać przy okazji następnego w kolejności „Throw Your Set in the Air”, ale odpowiednie stężenie mroku i paranoi osiąga na „Stoned Raiders”, gdy wchodzą nawiedzone, sopranowe chórki, które stanowią charakterystyczny motyw tej płyty i będą przewijać się gdzieś w tle jeszcze w wielu innych kawałkach. Właściwie przez cały czas trwania albumu nie opuszcza nas jedyny w swoim rodzaju ponury vibe. Na „Temples of Boom” otrzymujemy porcję nihilistycznego hip-hopu podanego w psychodeliczno-schizofrenicznym sosie. Utwory sączą się powoli, niczym ciężki dym z grubaśnego bonga. Pokrzywione melodyjki przywodzą na myśl rozmyte kadry nocnej rzeczywistości miejskiego getta. Pozornie prosty w swym rdzeniu album ukrywa masę smaczków i ozdobników: tu pojedynczy klawisz rodem z pozytywki, tam jakiś dysonansowy dźwięk zaloopowany w nieskończoność, gdzieś indziej odgłos syren dochodzący z oddali.

Mrożący krew w żyłach „Illusions”, to ukazana w pierwszej osobie relacja ze zjazdu po równi pochyłej na samo dno życia. Cios za ciosem, porażka goni porażkę - niemal współczesna wersja biblijnej przypowieści o Hiobie. W tle słyszymy zapętlone dźwięki sitaru (zresztą dokładnie te same, które na swoim debiucie wykorzystał niedawno Gonjasufi). Takich orientalnych motywów jest na płycie więcej, chociażby w „Killafornia”, czy jako wstęp do „Funk Freakers” i „Red Light Visions”. Dzięki tym bliskowschodnim wątkom ta muzyka z jeszcze większą sugestywnością odmalowuje przed naszymi oczami narkotyczne majaki i wizje z pogranicza snu i jawy.
Warto też odnotować udany featuring w hardcore’owym „Killa Hill Niggas”, gdzie swojego geniuszu użyczyli RZA i U-God z Wu-Tang Clan. Otrzymujemy więc kawałek będący połączeniem agresywnego nowojorskiego rapu z typowym dla Zachodniego Wybrzeża luzem. Obaj panowie, do spółki z B-Realem przerzucają się wersami, które wypełnia znakomity flow. Kolejne frazy padają niczym strzały z pistoletów, doskonale zgrane z rytmem utworu. To jeden z potężniejszych momentów na płycie.
Z kolei „No Rest for the Wicked” jest zemstą na osobie Ice-Cube’a, który podwędził utwór Cypressów „Throw Your Set in the Air” (zrobiony na potrzeby filmu „Friday”) usłyszawszy go najpierw w studio, na etapie miksów. W kolejnych wersach B-Real jedzie równo po Ice-Cube, wykorzystując jako aluzje tytuły jego kawałków. Wyliczankę kończy stwierdzenie „I got Cube melting in a tray”.
Po mordzie kopie też „Make a Move”, zaczynający się od słynnego cytatu z Księgi Ezechiela [25:17] wyrecytowanego przez Samuela L. Jacksona w znanej chyba wszystkim scenie z „Pulp Fiction”. Po tym już zaczyna się zajebista raperka dostarczona przez B-Reala na tle upiornego podkładu (znów chórki).

W sumie można by tak długo wyliczać, ale nie ma to większego sensu. Kto miał zakumać, że płyta jest warta przesłuchania już dawno ma ją włączoną. Na koniec warto dodać, że album został, jak na swoje czasy znakomicie wyprodukowany. To jedna z tych płyt, które sprawdzą się w samochodzie, gdy będziecie chcieli krążyć po ulicach waszej dzielni z przekręconym do oporu volume, celem poinformowania koterii, że samiec alfa ma wszystko na oku i nie należy go kantować w ciemnych zaułkach, ale równie dużą satysfakcję odczujecie wrzucając „Temples of Boom” na słuchawki w domowym zaciszu.

Re: 1995

: 20-10-2011, 07:18
autor: Mol
zajebisty album, imo ich najlepszy, wlasciwie nie ma miesiaca, w ktorym nie wyladowalby u mnie w odtwarzaczu. baaaaaaaaaardzo spalona plyta, powinni walnac splita z Cephalic Carnage ;)

Re: 1995

: 20-10-2011, 12:43
autor: Gore_Obsessed
Jedna z kilku hip hopowych płyt, które mi się wkręciły. Nie znam całej dyskografii CYPRESS HILL (właściwie, w całości znam tylko trzy pierwsze), ale jestem pewien, że to ich najlepsze dzieło. Świetna okładka, dobrze oddająca klimat jaki tu panuje. "Illusions" to jeden z kilku najlepszych utworów z tego nurtu jakie znam. Nie mam na półce, ostatni raz słuchałem chyba jeszcze w latach 90., ale pamiętam bardzo dużo. To dowodzi klasy materiału.

Re: 1995

: 20-10-2011, 12:48
autor: Mort
Mam, słucham i lubię! Ale wole Black Sunday.

Re: 1995

: 31-10-2011, 22:10
autor: KreatoR
Bardzo lubię tych czarnuchów, Everybody Must Get Stoned!!!